James
Potter szedł luźno korytarzem Hogwartu kierując się na boisko do Quidditcha. W
jednej ręce trzymał swoją ulubioną miotłę, z postarzałym już modelem Nimbusa
1975, a drugą targał swoje czarne włosy. Szata zawodnika Gryffindoru o bordowym kolorze była
odpięta i luźno ciągnęła się za nim. Dzisiejszego dnia nie było zbyt ciepło,
więc założył gruby sweter w barwie swojego domu i wielkim lwem na piersi.
Właśnie mijał znany mu aż nazbyt dobrze składzik, kiedy drzwi od tego
wielofunkcyjnego pomieszczenia otworzyły się. Z wnętrza wyszła rozchichotana
szatynka o dużych zielonych oczach, ale oczywiście dla Jamesa, nie tak
pięknych, głębokich i czarujących jakie ma Evans. Górne guziki bluzki miała
rozpięte, włosy potargane, jakby dopiero co przyszła znad dworu. Usta jej lekko
spuchły, a na szyi widniała dość pokaźnych rozmiarów malinka, która stanowczo
dawała do zrozumienia, jakim czynnościami właśnie oddawała się dziewczyna. Ku
zdziwieniu Pottera zaraz za nią wyłonił się jego najlepszy przyjaciel.
Uśmiechał się od ucha do ucha i zręcznymi palcami zapinał rozporek. Nie
zauważył go i uśmiechając się do dziewczyny potargał swoje włosy i poprawił
krawat.
-
Łapciu, wybierasz się może na trening? – zapytał James mając niezłą
satysfakcję, kiedy Black podskoczył wystraszony na dźwięk jego głosu.
-
Potter. Myślałem, że to jakiś nauczyciel! – odpowiedział mu z wyrzutem, łapiąc
się za serce, na co okularnik poszerzył swój uśmiech do niego i ponownie poczochrał
swoje włosy. Skinął głową na towarzyszkę przyjaciela i oparł się na miotle.
- Nie
przedstawisz mnie? – Zapytał oraz uniósł brwi. Ciekawa sytuacja, ocenił w
myślach.
- Nie
jesteś może spóźniony? – W głosie Syriusza dało się słyszeć nadzieję i zdenerwowanie.
Właśnie miał zaczynać drugą rundę z nowo poznaną koleżanką, w jakimś mniej
ciasnym pomieszczeniu, kiedy spotkał Jamesa. W odpowiedzi okularnik zmierzył go
wzrokiem ze złośliwym uśmiechem.
- Mam
jeszcze chwilę czasu – odparł w końcu złośliwie. – To jak będzie?
- James
to jest Cornelia, Cornelia poznaj Jamesa – mruknął zniechęcony wiedząc, że nie
uda mu się wymigać od pytania Pottera. Odgarnął włosy i objął ramieniem
dziewczynę, posyłając przyjacielowi wściekłe spojrzenie, za tak dogłębne
zepsucie nastroju.
- Cordelia
– odezwała się cicho dziewczyna, która nagle stała się bardzo nieśmiała i patrzyła w podłogę. Nie wtuliła się w Syriusza, tylko stała
jak zamurowana czekając na odpowiedź chłopaka. Tyle dla niego znaczyła, że
zapomniał jej imienia? Wiedziała, iż nie powinna ufać temu Casanovie,
największemu hulace w szkole. Ale kiedy podszedł do niej, gdy stała samotna na
korytarzu i rozpoczął tą luźną rozmowę na neutralne tematy, wydawał się taki
zainteresowany wszystkim. Z uwagą traktował jej odpowiedzi i starał się ją
ośmielić. I mu się udało, pomyślała urażona.
- Co?
- Mam
na imię Cordelia. Nie Cornelia. – Powtórzyła głośniej, unosząc głowę. Musi
zachować swoją dumę, to może jej nie opuści tak jak resztę dziewczyn. Kto wie,
może jest tą wyjątkową? Przecież każda w szkole o tym marzy. I wiele się na tym
spaliło, przypomniała sobie. Była rozdarta.
Natomiast Potter nie wytrzymał
tej absurdalnej sytuacji i zaczął się głośno śmiać. – No co? – zapytała
buntowniczo.
- Nic,
nic. Śmieję się z jego miny, nie ciebie. – Uspokoił ją. Syriusz stał ogłupiały
między przyjacielem a dziewczyną. Jakim cudem ona nazywa się Cordelia?
Doskonale zanotował sobie w pamięci Cornelia, żeby mieć kim się odegrać na
Jules. Żeby tamta poczuła jego zemstę w postaci zlekceważenia jej małej,
wrednej osoby. Chociaż inaczej patrząc, kiedy się poznawali z tą małą miał
doskonały widok na wypukłość jej bluzki, która, musiał przyznać, jak na jej
wiek była dość imponująca. Została nieźle obdarowana przez naturę.
- Chciałabyś
obejrzeć trening Corn… to znaczy Cordelia? James będzie grał. Zresztą nie
trudno się domyślić. – dodał cicho mając na myśli jego sportowy strój. Dziewczyna
zachichotała wysokim, nienaturalnym głosem, a James się skrzywił.
-
Dzisiejszy trening jest zamknięty, Black – oznajmił mu.
- Dla
mnie też? – zapytał przyjaciel ze zdziwieniem, ponieważ sam miał grać w tym
meczu, gdyby nie to, że już dwa razy opuścił trening i wkurzony kapitan oznajmił,
iż za karę nie wpuści go tym razem na boisko. A znał kapitana bardzo dobrze.
Frank Longbottom już nie raz uratował mu tyłek z jakiejś opresji. Był dobrym
kumplem i dobrze się z nim rozmawiało, a na grze znał się jak mało kto. Głównie
to dzięki niemu Gryffindorowi pozostało zdobyć jedynie czterdzieści punktów,
aby odebrać Puchar. Byłaby to ich trzecia wygrana pod rząd. Oczywiście połowę
zasług musieli przyznać Potterowi, który po prostu Quidditch ma we krwi. Odkąd
siadł na miotłę po raz pierwszy, było wiadomo, że jest to jego największy
talent. Do drużyny dostał się w klasie trzeciej i wtedy to Gryfoni zdobyli swój
pierwszy od kilku lat puchar. Wszyscy wiedzieli, że James zostanie nowym
kapitanem drużyny, chociaż nigdzie nie zostało to oficjalnie potwierdzone.
-
Szczególnie dla ciebie – odparł mu. Spojrzał na zegarek wiszący na ścianie.
Miał jeszcze pięć minut, a przemowa Franka i tak nie jest zbyt ważna. W końcu
on nie miał specjalnych zadań w swojej drużynie, oprócz uganiania się za małą
złotą piłeczką.
- Ale
jak to? – zawołał oburzony Syriusz. Całkiem zapomniał o istnieniu dziewczyny,
która stała za nim i teraz nie bardzo wiedziała jak ma się zachować.
-
Normalnie. – James westchnął ciężko. – Dzisiaj mamy mieć jakąś „nową,
niezawodną i nieprzewidywalną taktykę gry” – zacytował, starając się nadać
głosowi ton kapitana drużyny. – Wiesz, nic nie może przeciec, więc wszystko
pozamykane na cztery spusty. Sam tego chciałeś opuszczając treningi. Musisz to
przeżyć, łapciu – dodał z wrednym uśmiechem. – Poza tym – Uniósł brwi i
znacząco spojrzał w stronę szatynki – Masz się czym zająć. Do roboty, Black.
- A
żebyś wiedział – odpowiedział mu twardo i mocno pociągnął Cordelię za rękę. –
Chodź, mała, znajdziemy sobie jakieś inne przestronniejsze miejsce. W tym
składziku naprawdę mało ci pokazałem, a możesz się jeszcze dużo nauczyć o
męskiej anatomii, uwierz mi.
Peter
Pettigrew też nie miał zamiaru spędzać tego południa w dormitorium. Po tym jak
zjadł ze smakiem wszystkie zapasy słodyczy, które udało mu się zrobić od świąt,
i wybrudził wszystkie czyste ubrania, nie zostało mu nic innego do zrobienia.
Szybko narzucił na siebie zieloną bluzę z wielką brązową plamą po czekoladzie
nie piersi. Gdyby byli tutaj chłopacy, to pewnie użyliby swojego talentu do
magii i pomogli mu ją usunąć, ale sam niestety niewiele teraz by zdziałał, jako
że oblał wszystkie egzaminy jakie w tym roku zostały w klasach przeprowadzone.
Nawet ten na czystość, choć przez niektórych wydawało się to niemożliwe. Ale
koledzy po raz kolejny zostawili go samego. Mieli ważniejsze i o wiele
przyjemniejsze zajęcia niż opiekowania się wiecznie niezdarnym i kłopotliwym
Glizdogonem. Czasami wydawało mu się, że wolą tego brzydkiego, zupełnie
świrniętego półolbrzyma Hagrida od niego, chociaż tamten nigdy nie nadstawiał z
nimi karku, nie włóczył się po nocy i nie znał ich największych tajemnic. No,
może z wyjątkiem tej o Mapie, jednej z najważniejszych osiągnięć Huncwotów. Zaczął
cicho pogwizdywać melodie ulubionego zespołu i tak się wczuł w to swoje
zajęcia, że zamknął oczy i nie otworzył ich do czasu zderzenia z kimś. Szybko
uchylił powieki dostrzegając nad sobą surową minę profesor McGonagall.
Przełknął ślinę i odsunął się o parę kroków od razu czerwieniejąc, bowiem nigdy
nie miał z nią najlepszych kontaktów. Zawsze była dla niego nadzwyczaj niemiła,
bez żadnej wyrozumiałości ani współczucia, nie starała się pomóc mu w lekcjach
ani w opanowaniu najprostszych zaklęć. Zdawałoby się, że nawet nie ma pojęcia,
czemu ktoś tak głupi jak Peter może się zadawać z tymi wiecznie popularnymi i
najlepszymi we wszystkim Jamesem, Syriuszem i Remusem.
- Przepraszam, pani profesor –
zaczął nieśmiało i przygryzł wargę, jak dziecko, które za wszelką cenę stara
się uniknąć kary za swoje wykroczenie.
- Panie Pettigrew! Spodziewałam
się Pana na poprawie ostatniego testu dzisiaj rano, ale chyba miał Pan
ciekawsze zajęcia. – Uniosła brwi. Peter skulił się w sobie na dźwięk tych
ostrych słów. Rzeczywiście miał iść na poprawę ostatniego testu, ale zupełnie o
tym zapomniał. Zresztą, nawet gdyby pamiętał to i tak by nie przyszedł, gdyż nic się
nie zmieniło od tamtego czasu i dalej nie umiał nawet formułki. Remus nie miał
ostatnio jakoś czasu, aby mu w tym pomóc.
-
Ja…cóż…ja – jąkał się. W duchu nazwał profesor wredną i bezlitosną suką. Czy
ona nie rozumie, że on musi jeść więcej niż inni, bo ma duży żołądek?
- Tak,
panie Pettigrew? Kolejny troll pana zadowala? I z takimi ocenami chciałby pan
zdać przyszłoroczne egzaminy? – zadrwiła, a on poczuł w sobie tlący się gniew.
- Ja
się staram! – zaprotestował. Jego okrągła głowa uniosła się ledwo zauważalnie
do góry, aby nadać swoim słowom większą wartość. Odpowiedzią na jego protest
był tylko jej suchy śmiech.
- Ależ
widzę. – Miała na myśli jego plamę znajdującą się na bluzie. – Interesujący
kolor – dodała i jednym machnięciem różdżki przywróciła jego ubraniom normalny
stan.
-
Dziękuję – wykrztusił z siebie i przygładził materiał.
- Ma
pan szlaban, panie Pettigrew. Co sobotę o godzinie siedemnastej oczekuję pana w
swoim gabinecie. Zastanawia się pan dlaczego? – zapytała, kiedy zmarszczył brwi
i chciał coś powiedzieć. – Za oszukanie nauczyciela. Czekałam na Pana dzisiaj
rano przez całą godzinę. – Jęknął w duchu. Teraz będzie się na nim jeszcze
bardziej wyżywała i miała jeszcze większe pole do tak zwanego popisu, gdyż na
szlabanie będzie z nią sam na sam. Już nie mówiąc o drwinach, jakie będzie
robił sobie z niego Syriusz, mówiąc, że to świetna okazja do poderwania tej
laluni.
-
Słuchajcie, słuchajcie! – krzyczała Marlena na cały Pokój Wspólny, trzymając w
ręce najnowszy numer proroka codziennego i machając nim nad głową. Potknęła się
po drodze, ale niezbyt przejęta brnęła dalej, aby dostać się do swoich
przyjaciółek.
-
Przestań się wydzierać – skarciła ją Dorcas pochylona nad stopą z pędzelkiem od
czerwonego lakieru w ręce. – Co masz?
-
Wyciek z ministerstwa! – odparła podekscytowana i usadowiła się na podłodze
obok koleżanki, pomiędzy nogami Lily. – Zostały ujawnione informacje, które
miały pozostać ściśle tajne.- Dziewczyny pochyliły jej się zerkając przez jej
ramię jak rozkłada gazetę. Chrząknęła, jakby miała zaraz ogłosić przemówienie
do całego świata.
- Autorka
tego tekstu pozostaje anonimowa, jako iż informacje tutaj ujawnione miały
pozostać zatuszowane przez Ministerstwo Magii. Dzięki swoim kontaktom i
nadzwyczajnemu oporowi naszemu wydawnictwu udało się jednak zdobyć część
informacji, zanim te pozostałyby wiadome tylko ściśle tajnemu kręgowi.
-
Sretete – przerwała jej Dorcas. – Na pewno nie były aż tak ważne, a Prorok
Codzienny jak zwykle przesadza i stara się zdobyć więcej czytelników.
- I tak
czytają ich wszyscy – poprawiła ją Mary, czym zasłużyła sobie na zupełnie
„przypadkowy” ruch ręką od przedmówczyni, a na jej ręce pojawiła się czerwona
smuga lakieru.
- Jak
mi niezmiernie przykro. – Udawała skruszona Meadowes, ponownie zanurzając
pędzelek.
-
Możecie przestać? Chcę posłuchać – warknęła na nich Lily i pochyliła się
jeszcze bardziej, starając odczytać tekst.
- Właśnie,
uciszcie się – poparła ją Marlena i chrząknęła po raz kolejny. – Dobra,
jedziemy dalej. – dodała. – Nasze źródła donoszą, iż nastąpił zupełnie
nieprzewidziany atak śmierciożerców na dom państwa Montgomery. Został
przeprowadzony dzisiejszej nocy, to jest z 23 na 24 kwietnia. Niestety z
przykrością informujemy, iż małżeństwo nie przeżyło tej okrutnej napaści.
Pewnie nasi czytelnicy zastanawiają się, czemu ta informacja miała zostać
zatuszowana? Otóż zarówno kobieta jak i mężczyzna urodzili się w rodzinie
mugoli. Według naszych źródeł jest to już dziewiąty atak na takową rodzinę.
„Ministerstwo nie chce siać paniki. Gdyby mugolacy dowiedzieli się, że Czarny
Pan uwziął się na nich, od razu uciekliby z kraju i stali się niewidzialni dla
społeczeństwa. Tego właśnie starają się uniknąć.” Mówi nasze źródło. Prawdą
jest więc, że ludzie mogą czuć się zagrożeni. Nie chcemy, abyście pozostali
bezsilni, dlatego dołączamy do tego wydania krótki poradnik jak…
- Bo
dużo nam to da, jak sam Voldemort odwiedzi nasz dom – zadrwiła Dorcas,
przerywając koleżance, która tak bardzo się wczuła w czytanie, że aż zaczęła
nadawać głosowi dramatyczny ton.
-
Przestań – warknęła na nią Marlena. – W sumie to i tak koniec artykułu. Taki
krótki ale i tak na pierwszej stronie.
- Nie
dziwię się – wtrąciła Mary. – Z Ministerstwa rzadko coś przecieka. A
szczególnie informacje nienadające się dla przewrażliwionej opinii publicznej.
Zaraz rozpoczną strajki i oskarżą sam urząd o zaniedbanie naszego
bezpieczeństwa.
- I
bardzo dobrze! – wykrzyknęła Meadowes zakręcając lakier. – Po cholerę mamy tego
Ministra i tych urzędników skoro dalej czujemy się zagrożeni? Tutaj jesteśmy
bezpieczni, bo jest Dumbledor, a jak wrócimy do domu w wakacje to co? Mamy
uciekać?
- Ty to
nie w ogóle masz nic do gadania – odpowiedziała jej Macdonald. – Jesteś czystej
krwi. Poczuj się zagrożona jak Czarny Pan zacznie ataki na rodziny
czarodziejów. Tymczasem…
- Ja –
przerwała jej Lily z wymuszonym uśmiechem – mam nieciekawą sytuację, czyż nie?
– dokończyła bezuczuciowym tonem, a dziewczyny zamilkły nie wiedząc co
powiedzieć, gdyż miała rację. – Przejdę się – dodała i wstała z kanapy. Reszta
dziewczyn odprowadziła ją zmartwionym wzrokiem do wyjścia z dormitorium.
- Może
za nią pójdziemy? – odezwała się Mary, jako pierwsza odzyskując głos.
-
Głupia jesteś!? Wiadomo, że w tej chwili chce zostać sama – sprzeciwiła się Dorcas.
Zerknęła w stronę wyjścia, gdzie zaraz za Lily przyszedł Syriusz w towarzystwie
jakiejś szatynki. Uniosła brwi patrząc jak dziewczyna, która zrobiła
zamieszanie na Historii Magii podnosi się z miejsca i rusza zdenerwowana w ich
stronę. „To może być ciekawe”, pomyślała i podniosła się z podłogi ruszając w
ich stronę, aby pooglądać przedstawienie.
- Dokąd
idziesz? – zapytała Marlena, również wstając. Musi być wszędzie tam gdzie
Dorcas, żeby móc nauczyć się jak jeszcze lepiej ją naśladować, co stara się robić już
od sześciu lat.
-
Dostarczyć sobie rozrywki – odpowiedziała jej odwracając się na sekundę.
Zdążyła jeszcze załapać pożądliwy wzrok wysokiego blondyna. Seksowny, oceniła.
Ale zajmę się nim później.
- Co to ma być!? - warknęła Jules ze
złością szarpiąc za rękę Syriusza, która obejmowała Cordelię wokół szyi.
- A jak to wygląda? - odpowiedział ironicznie
Black, zacieśniając uścisk na szatynce i przybierając na twarzy wojowniczą
minę. - Daj spokój, Ellie. Przecież nie jesteś głupia i doskonale wiesz co
robiliśmy przed chwilą. Ty już to dostałaś i straciłaś szansę na drugi raz,
więc łaskawie zejdź mi z oczu zanim dokonam zemsty za szminkę na moim czole.
- Chyba oszalałeś - odgryzła się. – Nie
mam zamiaru ruszyć się z twojej drogi na krok. – oznajmiła po czym spojrzała z
zimnym błyskiem w oku na stojącą przy nim dziewczynę. - Spadaj stąd - nakazała
mrożącym krew w żyłach tonem i z zadowoleniem obserwowała jak ta momentalnie
wyrwała się chłopakowi i popędziła do wyjścia.
Syriusz zdumiony uniósł brwi.
- Wiesz, że to terroryzowanie młodszych
uczniów? Mogę donieść na ciebie Evans. - powiedział gładko i oparł się luźno o
ścianę stojącą za nim.
- Proszę bardzo - odparła i skrzyżowała
ramiona na piersi. - Ciekawe co mi zrobi.
Black westchnął przeciągle i sprawnym ruchem odgarnął włosy z czoła. Nie
omieszkał przy okazji napiąć muskułów, aby trochę się popisać przed blondynką.
Następnie westchnął przesadnie udając znużenie i zerknął na ramię, udając, że
znajduje się tam zegarek i właśnie zerka na godzinę. - Skończyłaś?
- Jak ty się od mnie wyrażasz? – zawołała
oburzona. - Będziesz potrzebował czegoś więcej niż słowa przeprosin, żebym ci
wybaczyła!
Wytrzeszczył na nią oczy i roześmiał się. To jakiś absurd, pomyślał. Położył
jej rękę na ramieniu i zaczął wolno zbliżać się do jej twarzy, jednocześnie patrząc głęboko
w oczy. Kiedy Black znalazł się
zaledwie centymetry od jej ust, Jules przymknęła powieki, instynktownie oczekując pocałunku, gdy ten odsunął się gwałtownie z drwiącym
uśmiechem.
- Przeprosin? Najadłaś się tajemniczego
pochodzenia grzybków czy coś? Nie zamierzam błagać o wybaczenie, ani mieć z
tobą nic więcej wspólnego. A teraz z łaski swojej zejdź mi z drogi, bo jestem
głodny.
Uniósł brwi, kiedy wrzasnęła dziko jak kotka, wyciągnęła różdżkę i
wycelowała w niego.
- Dobra, ta sytuacja staje się coraz mniej
bezpieczna. Opuść dłoń - nakazał spokojnym głosem, jednocześnie podnosząc obie
ręce do góry. Że też akurat dzisiaj zostawił swoją różdżkę w dormitorium.
Zawsze, kiedy coś jest potrzebne to tego nie ma. Jakie to frustrujące.
- Wiesz co, Black? Podoba mi się kiedy
jesteś taki bezbronny a mimo to chcesz kierować sytuacją. To takie seksowne. –
oznajmiła i uśmiechnęła się słodko, jak potulny kotek, który właśnie złapał swoją
myszkę.
Świetnie, pomyślał, jeszcze mi się dominantka trafiła. Dziewczyna
mająca ścisłą kontrolę gdzieś poza sypialnią to jakaś istna katorga dla
mężczyzny.
- Co powiesz na brzydką bliznę na swojej
ładniutkiej twarzy? Może wtedy tylko ja będę cię chciała i skończy się to
uwodzenie dziewczynek - uśmiechnęła się złowieszczo. Syriusz zamknął oczy, a
serce trochę mocniej mu zabiło. Okej, to już się robi bardzo niebezpieczne.
- Ty jesteś porąbana! Powinnaś się
leczyć! – wytknął jej.
- Ach tak? – zapytała. – To popatrz jak
bardzo jestem porąbana! – wykrzyknęła i machnęła różdżką.
W chwili kiedy wypowiedziała zaklęcie przed
Syriuszem pojawiła się tarcza odbijająca jej urok. Jules zdążyła się jeszcze uchylić
zanim dostała rykoszetem, ale żyrandol za nią nie miał takiego szczęścia. Upadł
z hukiem a odłamki szkła posypały się po podłodze. Teraz już całe dormitorium
wbijało w nich wzrok. Syriusz z sykiem wypuścił powietrze i spojrzał na bok
szukając wybawiciela. Szybko dostrzegł Dorcas z wyciągniętą różdżką. Miała bojowy wyraz twarzy i błysk w
oku, kiedy prostym zaklęciem wytrąciła broń z ręki blondynki. Pomyślał, że
wygląda jak wkurwiona nimfa. A do tego bardzo seksowna nimfa.
- Może już wystarczy co? – zasugerowała
Meadowes, zwracając się do Ellie. - Idź ochłonąć – dodała i oddała jej
własność. Patrzyła za dziewczyną, dopóki ta zdenerwowana nie wyszła w pośpiechu
z Pokoju Wspólnego. Następnie, ku całkowitej konsternacji Syriusza, odwróciła
się i odeszła do chłopaka stojącego pod ścianą i wlepiającego w nią wzrok, nie zaszczycając
go nawet jednym spojrzeniem.
Szła korytarzem i raz po raz
ścierała łzy z policzka. Poczuła się słaba i przerażona swoim brakiem sił, co
było niepodobne do „jednej z najlepszej czarownic w Hogwarcie. I to w dodatku z
niemagicznej rodziny!” Tak bardzo chciałaby zmienić to, że jej rodzice są
mugolami. Oczywiście kocha ich i to bardzo, ale przez to, że jest jaka jest
wszyscy są zagrożeni. Przecież nie uda jej się samej odeprzeć ataku wroga w
razie takiego wypadku. I co powie jej mama, kiedy będzie stała naprzeciwko
śmierciożercy, celującego do niej z różdżki? „To twoja wina córeczko. Tylko i
wyłącznie twoja.” Wyobraziła sobie jej wzrok i ponownie musiała tamować rękawem
potok łez. Materiał przesiąkł jak gąbka, a uczniowie zaczęli się na nią dziwnie
patrzeć, więc postanowiła skręcić i wejść w pierwsze lepsze pomieszczenie. Pech
chciał, że akurat okazało się to wyjście ze szkoły, więc trwała w swoim
postanowieniu i brnęła dalej przez dziedziniec mijając chatkę Hagrida, u
którego nawiasem mówiąc dawno nie była. W końcu doszła na boisko do Quidditcha.
Ujrzała latające sylwetki, ale w końcu każdy może zobaczyć trening swojej
drużyny, więc weszła na teren przeznaczony dla graczy i wspięła się na trybuny.
Może oglądanie ich zmagań oderwie ją na chwilę od ponurych myśli, że dzisiaj
kolejny raz będzie musiała zażyć tabletkę nasenną, aby udać się w objęcia
Morfeusza. Lekki wiatr i spacer usunął łzy z jej policzka, które po raz kolejny
zaczęły kapać.
- Trening zamknięty! Nie wolno
tutaj przebywać, ty nędzny szpiegu! – dopiero po chwili zorientowała się, że te
nienawistne słowa są kierowane do niej. Uniosła głowę i zaczęła przepraszać
wstając z ławki, ale zachrypnięty głos spowodowany gwałtownymi spazmami płaczu,
był cichy jak szept i z całą pewnością niesłyszalny dla latającego zawodnika.
- Chcesz przekazać naszą najnowszą
taktykę wrogom tak!? Głupia… - rozległ się kolejny głos, który przerwał
gwałtownie wypowiadaną obelgę, kiedy dostał po głowie od Jamesa. Okularnik szybko
zorientował się kto przebywa na boisku i serce mu się ścisnęło na widok w jakim
stanie jest dziewczyna. Powinien być na nią zły, zostawić ją w spokoju i
odlecieć, tak jak chciała, gdy krzyczała, aby wyszedł z jej dormitorium, ale
nie potrafił się do tego zmusić. Na wierzch wypłynęły wszystkie opiekuńcze
uczucia skierowane w jej stronę.
- Zamknij się, kretynie – odezwał
się mocnym tonem do Benjamina, jednego z obrońców, który chciał wyzwać Evans i
podleciał do Franka. – Ja kończę na dzisiaj. – Frank uniósł brwi w pytającym
geście. – Złapałem znicza trzy razy w ciągu całego treningu. I tak nie
uczestniczę w tej waszej taktyce, więc nic mnie tu nie trzyma – wyjaśnił i
zerknął na Lily, która zaczęła schodzić z trybun. Szybciej, ponaglał kapitana
w myślach.
- Dobra. James kończy! –
powiadomił wszystkich Longbottom i zagwizdał, aby przywołać do siebie drużynę i znów
objaśnić o co konkretnie mu chodziło w nowej taktyce gry. Potter skierował
swoją miotłę w stronę Lily, jedną ręką trzymał się rączki, a drugą w tym czasie
schował do kieszeni złotego znicza. Wylądował gładko tuż przed nią. Podniosła
wzrok. Oczy miała opuchnięte, a policzki zaczerwienione. Serce zabolało go na
ten widok. Ściągnął rękawicę i jak najdelikatniej potrafił otarł łzy z jej
policzka. Następnie złapał ją za rękę i pociągnął w stronę szatni. Nie
zaprotestowała ani razu, co uznał za dobry znak i nie puścił jej dłoni, która
idealnie pasowała do jego. Zamknął drzwi
za nimi i poprowadził ja do ławki i poczekał aż usiądzie, aby następnie kucnąć
przed nią i dalej trzymając ją za rękę zapytać co się stało.
- Boję
się – wyjąkała słabym głosem, pozwalając trzymając Potterowi swoje ręce. –
O….n, on, ła…apie rodziny szlam – dodała z czkawką od gwałtownego płaczu. Za nic nie
spodziewała się takiej reakcji Jamesa. Puścił jej ręce, palcami złapał policzek
i zmusił do spojrzenia mu w oczy, które teraz wydzielały stalowe błyski.
- Nigdy
więcej tak siebie nie nazywaj – rozkazał. – Jesteś jedną z najzdolniejszych
czarownic tego stulecia. Rodzina nie ma tu nic do rzeczy.
- Ma! –
wykrzyknęła, wyrywając mu twarz z dłoni. – Voldemort poluje tylko na takie jak
ja.
- Bo te
czystej krwi są dla niego ważne. Ale tylko te, które przystaną na jego warunki
i dyktaturę. Moja z całą pewnością odrzuci jego „cudowne” propozycje i będziemy
w jego oczach zdrajcami krwi. Jak bardzo różnię się od Ciebie? – zapytał z
naciskiem. Nie odpowiedziała, zdawało się, że nagle przestała oddychać, a jej
jedyną reakcją były szeroko otwarte oczy.
- Mam
koszmary – odezwała się w końcu. – od jakiegoś czasu co noc śni mi się, że On
wysadza drzwi od mojego domu, zabija ojca, a następnie ze mnie szydzi. A mama.
Ona krzyczy, że to moja wina, zanim jego różdżka sprawia, że milknie na zawsze.
Ja mogę tylko krzyczeć i płakać. – łzy znowu zaczęły kapać po jej policzkach.
- Lily
– jęknął, niemal płaczliwym tonem. Jego największy skarb musiał co noc mierzyć
się z takimi przerażającymi obrazami. To cud, że jeszcze normalnie chodzi i
funkcjonuje. Usiadł obok niej i niemalże siłą przeciągnął w swoje objęcia,
kładąc sobie jej głowę na ramionach, a usta i nos wkładając w jej rude loki i
głaszcząc dłońmi po plecach czekając, aż przestanie się trząść. W pewnym
momencie umilkła, i całym ciężarem opierała się o niego. Słyszał tylko jej
miarowy oddech. Kilka razy złożył delikatne pocałunki na jej głowie, pragnąc,
aby ta chwila nigdy się nie skończyła. Szeptał, że jest przy nim bezpieczna, a Lily,
wierząc mu całkowicie, zasnęła i po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miała żadnego
koszmaru.
***
Minęło już pół roku od dodania ostatniego rozdziału. Jak ten czas szybko leci. Masakra! Za Wami całe osiem stron tekstu Wordowego.Te wypociny mogłam dodać już dwa tygodnie temu, ale postanowiłam poczekać w związku z tym, że dzisiaj mijają 3 lata od utworzenia tego bloga (oczywiście nie pomijając przeniesienie z Onetu). Chyba tylko ja jestem tak leniwa, żeby w ciągu trzech lat napisać 9 rozdziałów. Ale (wiem że ciągle to obiecywałam) ostatnio wzięłam się za siebie i już nawet mam jedną stronę 10 notki. Oznacza to, że następnego postu możecie się z całą pewnością spodziewać prędzej.
Pragnę podziękować ludziom, którzy uparcie przy mnie trwali przez taki szmat czasu i dalej mają ochotę czytać to opowiadanie. Dziękuję również komentującym za ich miłe słowa i dopytywania się o nowości, dzięki czemu zawsze jest mi milutko w serduchu i mam ochotę dalej pisać.
Mam nadzieję, że wspólnymi siłami uda nam się przetrwać kolejne 3 lata, ale z o wiele większą ilością notek i w końcu dotrwać do końca tej historii.
Jak widać w tę rocznicę pojawił się nowy szablon, zmieniłam również zakładkę "bohaterowie" a w najbliższym czasie (jutro) zamierzam zrobić porządek z linkami.
Kończę przynudzać i do napisania, moi drodzy!
nie ma komentarzy? dziwne, zważając jak dobrze piszesz. Choć nie, nie wiem czy dobrze, ale na pewno w taki sposób, że chcę więcej i WIĘCEJ!
OdpowiedzUsuńBardzo miła niespodzianka z tym rozdziałem, ostatni raz na twoim blogu byłam.. dość dawno, ale teraz znów powróciły te emocje związane z czytaniem twojej historii i znając życie będę odwiedzać tego bloga co chwilę! Mam nadzieję, że już za jakiś czas ponownie spotka mnie taka rozkoszna niespodzianka- ponieważ notka jest naprawdę dobra! Pozdrawiam :)
Jej, na prawdę cieszę się, że napisałaś nową notkę. CUDOWNĄ notkę!
OdpowiedzUsuńOby teraz pojawiały się częściej ;)
Gratuluję ci, udało ci się wrócić z jeszcze lepszym pisaniem ;)
Pozdrawiam, Lilka.
Świetne świetne świetne. Mam tylko nadzieje ze kolejna kotka bedzie juz niedługo bo naprawdę nie moge sie doczekać. Weny ;)
OdpowiedzUsuńWow. Tylko tyle mam do powiedzenia. Twoj blog jest absolutnie wspaniały. Szkoda tylko ze tak rzadko dodajesz nowe notki, ale mam nadzieje ze to sie zmienia. Życzę weny i czekam na nn (oby jak najszybciej bo juz nie wytrzymuje)
OdpowiedzUsuńKieeeeeeedy nowy rozdział??????!!!!!!!! Szybko bo juz nie wytrzymuje!!
OdpowiedzUsuńHaaaalooooooo!!!!! Kiedy nowy rozdział???????!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńDrogi Anonimie, jest mi niezmiernie miło, że wciąż czekasz na rozdział i dziękuję za te niecierpliwe komentarze, które motywują mnie do pisania. Rozdział jest prawie skończony. Powinien pojawić się w sobotę/niedzielę, ale jak się nie uda - bo coś mnie choroba rozbiera - to obiecuję, że na sto procent pojawi się w przyszłą sobotę ;)
OdpowiedzUsuńNo, eeeeeej! Gdzie moj rozdział? Ja go chcem :(
OdpowiedzUsuń