środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział 3 - Pełnia oznacza przemianę.

Westchnęła zmęczona przeciągając się na kanapie w Pokoju Wspólnym. Pod powiekami czuła piasek, choć spała o kilka godzin dłużej niż zawsze. Od rana głowiła się nad lekcjami, które zostały zadane na weekend przez wyjątkowo zdenerwowanych profesorów. W przerwach miedzy czytaniem podręczników popijała napój, dumając nad przyczyną swojego niepowodzenia przy wykonywaniu zadania powierzonego jej na lekcji transmutacji. Była pewna, że to potrafi. Wieczorem, tego samego dnia, kiedy została sama w damskim dormitorium, wzięła swoją lampkę nocną - specjalnie zakupioną, aby mogła wieczorem czytać książki – i celując w nią wypowiedziała zaklęcie. Ku jej zaskoczeniu ta szybko przybrała postać papugi i po chwili fruwała przy suficie. Na daną chwilę jedynym rozsądnym wytłumaczeniem tego wszystkiego jest rozkojarzenie. Zbyt często zastanawia się nad postępowaniem, działaniem, myśleniem i zachowaniem huncwotów. Zbyt często o nich wspomina. Zbyt często przywołuje w myślach ich twarze, ich uśmiechy. Jej kąciki ust uniosły się, co zdziwiło ją samą. Potrząsnęła głową, nadając twarzy dobrze znany surowy i determinujący wygląd.
    Rozejrzała się dookoła szukając wzrokiem przyjaciół. Dorcas, Mary i Marlena wyszły na błonia pół godziny temu, zgodnie stwierdzając, że „odrobią zadania jutro”. Lily nie chciała iść z nimi, bo jej zdaniem nie należy wszystkiego odkładać na ostatnią chwilę. Jest pewna, że dziewczyny jutro będą ją błagać o możliwość zajrzenia do zrobionych notatek. Remus siedział przy stoliku przed nią, pochylał się nad swoim pergaminem i uważnie coś pisał. Co chwila przerywał wpatrując się w nowo napisane zdanie, marszczył brwi, kreślił i znów pisał. Gdzie był Peter nietrudno się było domyślić. Zapewne siedział przed swoim talerzykiem w kuchni i z zapałem zajadał ciasto podane na dzisiejszy deser. Lily do tej pory nie zdołała dowiedzieć się, gdzie znajduje się kuchnia, więc postanowiła dodać ten fakt do swojej listy „do rozwiązania.” Bowiem, gdy Lily Evans czegoś nie wiedziała, nie spoczęła, dopóki nie poznała odpowiedzi na frapujące ją pytanie.
Brakowało jej tu dwóch dobrze znanych osób. Potter i Black. Gdzie oni mogą być? Nie widziała ich od obiadu. Z Wielkiej Sali wyszli bardzo szybko, ledwie przełknęli a już ich nie było. Musi ich znaleźć, zanim znów zrealizują jakiś „genialny” kawał, a Gryffindorowi się oberwie.
    Wstała, poprawiła spódniczkę i wygładziła włosy. Następnie podniosła książki oraz zwoje pergaminu i ruszyła w kierunku schodów. W połowie drogi wpadła na jakiegoś pierwszoklasistę, straciła równowagę i upadłaby, gdyby jakieś silne ramiona nie podtrzymały jej w pasie. Obraz przed jej oczami zawirował, a serce zabiło mocniej ze strachu. Odzyskała ostrość widzenia i spojrzała do góry, gdzie trafiła na rozbawione oczy koloru mlecznej czekolady. Jęknęła.
    - Ten dzień staje się coraz lepszy - mruknęła do siebie i szybko wyrwała się z ramion Jamesa.
    - Miło mi, że tak mnie cenisz - odparł niczym niezrażony, puścił ją, a następnie szybko poczochrał swoje włosy.
    - Wydaje mi się, że to był sarkazm, Rogaczu - wtrącił Remus, przyglądając się scenie znad zwoju pergaminu. Czarnowłosy westchnął.
    - Odpierasz mi całą przyjemność z życia Remusie.
    - Jak zawsze do usług – Uśmiechnął się i powrócił do pisania.
    - To jak, Evans? Co, twoim zdaniem, jest sprawiedliwą nagrodą za ratunek? – zapytał unosząc zaczepnie brew i stanął w pozycji zapraszającej do niewinnego flirtu.  
    - Ratunek? A niby co uratowałeś? – Starała się nie zwracać uwagi na zaczepkę.  Nie będzie się wkręcać w te jego gierki i koniec.
    - Jak to, co? Gdyby nie ja, to ten twój śliczny tyłeczek byłby cały posiniaczony.
    - Gapisz się na mój tyłek!? – wykrzyknęła zdenerwowana i uniosła rękę do ciosu. Potter wyciągnął ręce w obronnym geście.
    - Daj spokój! Jestem zwykłym samcem, a to, że zakładasz takie obcisłe dżinsy nie jest moją winą!
    - To lepiej żebym chodziła nago?
    - Wtedy z pewnością pozbylibyśmy się problemu – stwierdził i uśmiechnął się huncwocko, a w jego oczach pojawiły się iskierki radości. Prychnęła urażona i odwróciła się na pięcie muskając go swoimi gęstymi, rudymi puklami w twarz. Westchnął kiedy odeszła.
    - Czyż ona nie jest cudowna? – zapytał spoglądając na Remusa. Ten uniósł wysoko brwi i pokręcił głową, jakby niedowierzająco. – No co?
    - Nigdy jej nie odpuścisz?
    - Jej? Raczej sobie.
    - Mógłbyś ściągnąć klapki z oczu.
    - Jakie klapki? – zapytał i skierował swoje dłonie w kierunku oczodołów.
    - To była przenośnia, przyjacielu. – Remus westchnął i zaczął zbierać swoje rzeczy. - Pamiętaj, że masz szlaban u McGonagall dzisiaj o siódmej.
    James złapał się za głowę doskonale udając przerażonego. Po chwili dwoma rękami przytrzymał się za szyję, udając ciężko wciągane powietrze i padł na ziemię w drgawkach. Uczniowie patrzyli na to z uśmiechami na ustach. Leżał tak dopóty, dopóki jakiś but nie szturchnął go w bok. Otworzył najpierw jedno oko i spojrzał na Evans.
    - Stęskniłaś się? – Prychnęła w odpowiedzi i kopnęła go mocniej.
    - No przyznaj się, że strach cię obleciał na myśl o mnie leżącym tu na ziemi bezwładnie, gdzie nigdy już nie będę mógł wziąć cię w ramiona i… - przerwało mu ciche chrząknięcie. Obrócił głowę w drugą stronę i spojrzał na samą panią McGonagall.
    - Pani profesor. – Wstał, otrzepał się i ukłonił dwornie. – Cóż sprowadza tak olśniewającą kobietę, w te jakże skromne i brudne progi?
    - Dziękuję, panie Potter, za pomoc w podjęciu decyzji. Panno Evans, przenoszę panią do czyszczenia trofeów, a pan Potter zajmie się ubikacjami. - Spojrzała zdziwiona na jego przebiegły i satysfakcjonujący uśmiech. – Męskimi – dodała, a mina od razu mu zrzedła. Lily powstrzymała śmiech.
    - Tak jest, pani profesor.
    - Przekażcie paniczowi Blackowi, że jak jeszcze raz wyśle mi kartkę miłosną z prośbą o zdjęcie szlabanu, to wyleci ze szkoły. – Uśmiechnęła się sama do siebie i wyszła z sali.

    Była bardzo zdenerwowana. Czuła, że jak się nie oprze o mur, to się przewróci. Nogi, bowiem, miała jak z waty. Serce biło w szaleńczym rytmie i zapowiadało się na to, że zaraz dostanie nóg i ucieknie. Na plecach miała dreszcze. To jakby maleńkie mrówki nagle postanowiły sobie zrobić tam kopiec i teraz rozpatrywały teren. Poczuła, że zaczyna się pocić. Na policzki wypłynęły dwa soczyste i czerwone rumieńce. Oddech przyspieszył jak po szaleńczym biegu. Powyłamywała kostki w dłoniach, ale nie poczuła się lepiej. Przeniosła wzrok na swoje buty, aby po chwili znów podnieść go do góry.
    Michael nie przejawiał żadnego z jej stanu. Był spokojny i opanowany. Podniósł swoją dłoń i kciukiem delikatnie pogłaskał jej policzek.  W tym samym czasie drugą ręką odgarnął króciutkie włosy z jej twarzy. Uśmiechnął się, a ona poczuła, że roztapia się pod jego urokiem. Zbliżył wargi do jej ust i musnął je delikatnie. Nigdy wcześniej nie czuła nic takiego. To jakby… grawitacja przestała działać, a ona unosiła się i latała. Musnął jej wargi jeszcze raz i jeszcze. Powoli sama zaczęła nimi poruszać, starając się otrzeć o jego. Delikatnie je rozchyliła i zamarła. Jego język nie czekał na oswojenie, tylko od razu wtargnął do środka jej ust i rozpoczął oględziny. Po kilku minutach całowania, przerywanego tylko na krótkie wciąganie powietrza, przyjemność częściowo zanikła. Ale jej palce u nóg nadal nie odzyskały czucia. Odsunął się od niej uśmiechnięty. Powiedział, że musi iść i jeszcze raz krótko ją pocałował. Tak na pożegnanie.
    W tym samym czasie czwórka chłopców czytała niezwykle interesujący podręcznik o zakazanej magii. Duży nagłówek na stronie sto trzydziestej trzeciej brzmiał: Animagia. Remus westchnął ciężko i przewrócił kartkę na następną stronę z dość nieciekawą miną. James bawił się małą ołowianą kuleczką podrzucając ją i łapiąc. Syriusz znudzony podrapał się po głowie i pstrykał palcami w czoło podnieconego Petera.
    - Nawet jakbyście byli największymi spryciarzami na świecie, to tych składników byście nie zdobyli – odezwał się Remus.
    - Och, przyjacielu. Przecież my JESTEŚMY największymi spryciarzami! Z tobą na czele. Pewnie masz już połowę, czyż nie? – odpowiedział mu Syriusz.
    - Tylko te, które łatwo było zdobyć. Aby mieć resztę musimy włamać się do składzika Snape’a.
    - Żaden problem – odparł ochoczo Syriusz i aż podskoczył z radości. Remus westchnął tylko i zaczął wymieniać składniki potrzebne do wyważenia specjalnego eliksiru wzmacniającego, który pomoże bezproblemowo zmienić się w animaga. Tego samego dnia na środku zamkniętej klasy, o drugiej w nocy, na czterech łapach stanęła trójka z czwórki przyjaciół.

    - Może zachowywalibyście się odrobinę ciszej? – warknął Remus i spojrzał na Jamesa i Syriusza wilkiem. – Jeszcze chwila i nawet peleryna-niewidka nam nie pomoże.
    - Wyluzuj Luniu – odpowiedział mu Potter i spojrzał na mapę. – Droga wolna.
    Pobiegli wzdłuż korytarza na trzecim piętrze, a następnie ukrytym przejściem dotarli do wielkiego zegara. Szybko wymknęli się na dziedziniec. Szli w ciemności i ciszy, co jakiś czas rzucając zaklęcie Lumos i oglądając mapę. Dotarli do bijącej wierzby. Peter zmienił się w szczura i pobiegł pod pień, aby nacisnąć tajemny przycisk. Wierzba znieruchomiała. Glizdogon znów stał się człowiekiem.
    - Remusie, ty pierwszy – zarządził James. – Następnie Peter i Syriusz. Ja osłaniam tyły.
    - Żebyś nam to później wypominał do końca życia? – zapytał Łapa. – O nie, nie ma mowy. Ja idę ostatni, a ty trzeci. Lepiej widzę w ciemności.
    Zrobili jak mówił i po chwili cała czwórka znalazła się w środku.
    - Ile mamy czasu? – Peter przygryzł paznokcia.
    - Około pięciu minut. Mało brakowało. Następnym razem wychodzimy szybciej. – powiedział Remus i zaczął się rozbierać. Jego koledzy uczynili to samo. Na miejscu Jamesa stanął potężny jeleń z mocnym porożem. Jego skóra, w odcieniu biszkoptu, lśniła jak po kąpieli. Mocne łapy zakończone były ostrymi pazurami. Z boku pyska miał czarną kropkę, która pozwalała przyjaciołom go odróżnić od innej grupy jeleni. Jednocześnie dla stada pachniał inaczej i żadna łania nie ośmieliła się do niego zbliżyć. Choć jako jeden z gatunku jeleniowatych miał wspaniałą posturę. Dumną i przywódczą. Tam gdzie stał Syriusz był teraz wielki czarny pies. Chudy, o zwinnej posturze z małymi, krótkimi uszami. Jego sierść była średniej długości i na końcu kręciła się tworząc kołtuny. Miał podłużny pysk i szare oczy. Powąchał podłogę i usiadł. Na miejscu Petera znów znalazł się mały, gruby szczur ze wstrętnym łysym ogonem i dużymi uszami.
    Blask księżyca wpadł przez okno na twarz Remusa. Rysy mu stężały, serce przyspieszyło. Zaczął szybciej oddychać i wywalił język do przodu. Zęby wydłużyły się przeistaczając w ostre kły drapieżnika. Jęknął głucho i zgiął się wpół. Z jego kręgosłupa wysunęły się grube kręgi, wydając przy tym przerażające odgłosy łamania. Z paznokci wyrosły długie, ostre pazury, a nogi zaczęły się wydłużać i powiększać. Pojawiła się krótka ciemna sierść. Wyprostował się gwałtownie, wydając jęk bólu i stanął na dwóch zgiętych łapach z sylwetka pochyloną do przodu. Z pyska stoczyła się ślina i upadła na drewnianą podłogę. Jego oczy stały się czarne i nieprzeniknione. Wilkołak.
***
Życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku. O ile ktoś tu jeszcze zagląda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz