wtorek, 5 sierpnia 2014

Rozdział 12 - Mecz.



                - Wstawaj, Rogacz, dzisiaj jest twój wielki dzień! – James poruszył się niespokojnie, czując jak silna ręka szturcha go w ramię. Wydawało mu się, że jego powieki są zrobione z ołowiu i nie miał siły otworzyć oczu, więc tylko wymruczał coś niezrozumiałego i przewrócił się na drugi bok. Szybko przekonał się, iż odwracanie plecami do budzącego przyjaciela nie jest dobrym pomysłem. Na jego głowę spadło pół litra zimnej wody. Już całkowicie rozbudzony poderwał się do pozycji siedzącej i spojrzał na Remusa z wyrzutem.
                - Za czterdzieści minut grasz mecz – usłyszał w odpowiedzi. Wciąż nic nie mówiąc przeciągnął się, aż jego kości zatrzeszczały i wolno zwlekł z łóżka, kierując się w stronę łazienki. W głowie mu huczało od wypitej wczoraj Ognistej Whisky i nawet on sam czuł jak nią śmierdzi. Wziął szybki prysznic, nie zawracając sobie głowy porządnym myciem, skoro za około trzy godziny będzie musiał to zrobić po raz kolejny. Nastawił wodę na niską temperaturę, aby chociaż odrobinę odzyskać jasność myślenia. Szybko wyszedł spod strumienia, powycierał się i opuścił łazienkę z ręcznikiem przepasanym na biodrach. W pokoju zastał Dorcas i Lily, siedzących na jego łóżku i w najlepsze rozmawiających sobie z Remusem. Uniósł brwi, widząc jak Evans przesuwa się na sam skraj łóżka, jednoznacznie pokazując, jak bardzo chciałaby zmienić miejsce spoczynku.  Bez skrępowania przeszedł obok nich, kierując się w stronę szafki po jakiś luźny strój, który mógłby założyć pod szatę drużynową. Chwilę pogrzebał w szafce, nachylając się i dając dziewczynom widok na zarys swoich pośladków pod ręcznikiem. Kiedy już znalazł czego szukał z hukiem zamknął szufladę i odwrócił się dość szybko, aby zobaczyć studiujący wzrok Dorcas teraz znajdujący się na linii jego pasa oraz czerwoną na twarzy Evans, uparcie wpatrującą się w swoje splecione dłonie. Puścił oczko w kierunku blondynki, za co został obdarzony promiennym uśmiechem i założył na siebie koszulę. Następnie wziął spodnie, złapał za koniec ręcznika i lekko odwinął, jakby miał zamiar ściągnąć go tutaj i założyć dół odzienia przy dziewczynach.
                - Potter! – Evans zasłoniła oczy, stając się jeszcze bardziej czerwona. Zaczął się głośno śmiać na ten widok, przesłał jej całusa, z powrotem zawinął ręcznik i uciekł do łazienki.

                - James – westchnął Remus kiedy jego przyjaciel już zniknął za drzwiami, jakby to miało wyjaśnić całą zaistniałą sytuację. – Czyli, jeżeli dobrze zrozumiałem, mam pomóc znaleźć wam zaklęcie, które spowoduje że wszystkie kapelusze Gryfonów na stadionie polecą w górę i ułożą się w napis „do boju Gryffindor”?
                - Dokładnie tak – skwapliwie przytaknęła Lily. – Razem na pewno coś wymyślimy. Zawodnicy będą zaskoczeni. No i zachwyceni, mam nadzieję.
                - Albo przestaną na chwilę grać i stracą szanse na zwycięstwo, ale co tam – wtrąciła Dorcas, zakładając nogę na nogę, po czym lekko podniosła się i opadła, sprawdzając miękkość materaca.  – Wygodne to łóżko. A Pottera tyłek jest niczego sobie. Taki pakiet sprawia, że mogłabym tu kiedyś spać…
                - Dor, proszę cię – jęknęła Lily w odpowiedzi. Remus również miał minę, jakby chciał zmienić temat. – Tyłek Pottera zostawmy w spokoju.
                -  Dlaczego macie go zostawić? Jakbyś ty miała się nim zajmować, to on jest jak najbardziej za brakiem spokoju. – James stał luźno oparty o framugę łazienki, już całkowicie ubrany w szatę drużyny. Evans odwróciła się gwałtownie i spiorunowała go wzrokiem. Wytrzymał jej spojrzenie, leciutko unosząc kąciki warg, jakby powstrzymywał się od śmiechu. – Meadowes, możesz czuć się zaproszona, zawsze, kiedy tylko będziesz chciała jeszcze raz poczuć miękkość mojego łoża. – dodał, nadal wpatrując się w Lily. Potem w swoim zwyczajnym stylu poczochrał włosy i podszedł do łóżka Remusa, aby usiąść koło niego.
                - Nie powinieneś być teraz na jakimś spotkaniu drużynowym przed meczem? – zapytała rudowłosa, tym razem siadając jak najdalej od krańca łóżka Pottera, żeby przypadkiem nie dotknąć się z nim kolanem. Nie chciała mieć żadnego fizycznego oraz jakiegokolwiek bezpośredniego kontaktu z tym patafianem, o którym coraz częściej myślała. A w szczególności to jak się czuła seksownie w dniu, kiedy miał odebrać swoją karę za umieszczenie Snepe’a na korytarzu. Uśmiechnęła się, wracając myślami do owego dnia.


- Żartujesz sobie, prawda? – zapytał Potter, stojąc przed zakurzonymi księgami w bibliotece, w dziale o zasadach dobrego wychowania, do którego nikt nie zaglądał. Evans stała naprzeciwko niego z szerokim uśmiechem i rozstawionymi nogami, które, nawiasem  mówiąc, uniosły nieco szkolną spódniczkę, z czego James był niezmiernie zadowolony i wcale nie narzekał ani nie chciał, aby zmieniła tę pozycję. Włosy miała spięte w wysoki kok, który tylko wyszczuplał jej buzię i uwydatniał duże, szmaragdowe oczy, które tak go pociągały. Zrobił zniesmaczoną minę, na co dziewczyna jeszcze bardziej pokraśniała, zadowolona z siebie i uniosła wyżej głowę. Teraz jej czoło znajdowało się na wysokości jego ust. Wystarczająco wysoko, aby schylił się i ją pocałował. Pomimo,  że bardzo tego pragnął, wiedział, że ten gest pogorszyłby tylko jego sytuację.
- Gdzieżbym chciała, Potter. Zgodziłeś się na szlaban, taka była umowa, więc nie próbuj się teraz wymigiwać – ostrzegła go, unosząc palec wskazujący i machając mu przed nosem, jakby karciła dziecko.
- A ty zapłaciłaś za to, aby ten szlaban był jednodniowy, a nie tygodniowy! – zawołał z wyrzutem, wskazując rękoma na stosy zakurzonych książek, jakby wcześniej nie zauważyła ich ogromu i nie pojęła jego oburzenia.
- Moim zdaniem to zadanie jest wykonalne w jeden dzień, a nie obchodzi mnie, ile będziesz robił to ty – rzuciła i uśmiechnęła się słodko zsuwając nogi, tak że teraz jedna była lekko wysunięta i zgięta w kolanie, a druga stała za pierwszą całkowicie wyprostowana. To podkreśliło ich długość i smukłość, przez co Potter mimowolnie skierował wzrok w dół, za co oberwał w ramię. Posłał jej swój uwodzicielski uśmiech, przerzucając wzrok z powrotem na jej twarz i oczy. Wygładziła spódniczkę, aby ta opadła nieco niżej.
- Zaczynasz się robić coraz bardziej zadziorna. To jest bardzo podniecające – powiedział, podnosząc jedną rękę, aby wytarmosić swoje włosy. Nie mógł nie  zaśmiać się w duchu, kiedy Lily sapnęła oburzona tym, że ośmielił się uczynić jej taką uwagę. Zaraz jednak jej wzrok zamienił się w stalowy  i wyciągnęła rękę w jego kierunku, robiąc wyczekującą minę.
- No co? – zapytał nie rozumiejąc.
- Oddawaj różdżkę – warknęła. Zadowolony z siebie, wyciągnął patyczek ze specjalnego otworka w szacie i podał go jej. Zerknęła na niego podejrzliwie, że tak szybko uległ jej żądaniu i przyjrzała się otrzymanej zdobyczy.
- Masz mnie za idiotkę!? – wykrzyknęła w końcu. – Oddaj tą prawdziwą!
- To jest ta prawdziwa – odpowiedział z miną niewiniątka, udając, że nie wie o co jej chodzi. – Jak mi nie wierzysz, to możesz przeszukać – dodał szeroko rozkładając ręce, pokazując, że oddaje się w jej sprawne dłonie. Uniósł znacząco brwi. – No nie mów, że nie chcesz, kochanie. – Uśmiech zniknął z jego twarzy, kiedy Lily z rozmachem kopnęła go w goleń. Zgiął się z bólu i złapał za bolące miejsce, gwałtownie wstrzymując powietrze i wytrzeszczając oczy.
- Miałeś racje, miałam na to ochotę – odparła ze słodkim uśmiechem na ustach. – A teraz, bardzo proszę, grzecznie oddaj mi prawdziwą różdżkę i bierz się do roboty.- Spojrzał na nią z dołu, a jego wzrok przyćmił cień złości. Wstał powoli, opierając ciężar na nieuszkodzonej nodze, po czym wyjął prawdziwą różdżkę i podał ją dziewczynie.
- Zemszczę się – powiedział, mrużąc oczy, aby dać jej do zrozumienia, że nie rzuca słów na wiatr.
- Liczę na to. Praca czeka! – Powiedziawszy to odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia, zostawiając Pottera samego z całą stertą zakurzonych książek i bez magii do pomocy.


                - Ziemia do Lily – ocknęła się gwałtownie, kiedy Dorcas delikatnie nią potrząsnęła. – Odpłynęłaś. I uśmiechałaś się.
                - Och, przypomniałam sobie coś zabawnego.
                - Coś związanego ze mną, mam rozumieć? – zapytał od razu James z uśmiechem na twarzy i poczochrał swoje włosy. – A jakbyś nie słyszała mojej odpowiedzi, to mówię ci, że to sama nuda.
                - Co? – Zrobiła zdziwioną minę.
                - No spotkania. Przed meczem. – wytłumaczył spokojnie.
                - Ach. No tak. Typowe. Mogłam się tego spodziewać po wielkim Jamesie Potterze. Uważasz, że jesteś już tak wybitny, że możesz sobie odpuścić jakiekolwiek spotkania. Przecież one tylko zabiją twoją cudowność.  – powiedziała drwiąco, sięgając rękami do tyłu, aby się oprzeć. Wywróciła oczami, kiedy spostrzegła Jamesa, który odruchowo spojrzał na jej uwydatnione piersi.
                - Dokładnie tak, skarbie – odparł niczym nie zrażony i uchylił się przed lecącą w jego stronę poduszką.  – Wybaczcie, piękne panie, ale musicie na chwilę wstać. Mój cudowny pojazd znajduje się pod łóżkiem.
                Dorcas z Lily wstały usłużnie i odsunęły się, aby Potter miał swobodny dostęp do swojej miotły. Wyciągnął ją i pogłaskał z czcią, jakby znalazł właśnie największy skarb. Evans przewróciła na ten gest oczami.
                - Remusie, to jak będzie? Pomożesz nam? – zapytała, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę i ignorując zduszony chichot Dorcas, którą James rozmieszał.
                - Oczywiście – odpowiedział szybko i wstał. – Powodzenia, Rogasiu. Mam nadzieję, że uda ci się złapać Znicza.
                - Dam z siebie wszystko. A swoją wygraną zadedykuję Evans. – Padł na kolana przed Lily i chcąc podkreślić swoje słowa wyciągnął do niej ręce ze swoim słynnym huncwockim uśmiechem na ustach. – Błagam, o pani, przyjmij moją dedykację. – Meadowes nie wytrzymała i zaczęła się otwarcie śmiać, bokiem szturchając Lily, aby ta jakoś zareagowała na jego prośby. Rudowłosa tylko prychnęła, jakby cała ta dziecinada była poniżej jej godności, po czym złapała Lupina za rękę i wymaszerowała z pokoju z podniesioną głową.

                Potter całą drogę przypominał sam sobie, że Remus to jego przyjaciel i nigdy, przenigdy nie starałby się o Lily. Bardzo nie spodobał mu się widok Evans trzymającej Lunatyka za rękę. Wbrew sobie poczuł ostre ukłucie zazdrości i jedyne o czym myślał przez ułamek sekundy, było jak najszybsze wyrwanie jej dłoni z tego uścisku. Zakochiwał się w niej coraz bardziej i to również bardziej zaczęło go przerażać. Na początku wygłupy, śmiechy, chęć zdobycia jej, aby móc popisać się przed samym sobą, że dał radę zdobyć najbardziej upartą kobietę w szkole. Jednak z czasem jego fascynacja rosła, aż sam nie wiedział kiedy dokładnie przyszła miłość. Już nie chodziło o jakiś tam pokaz, ale o samą przyjemność ze świadomości, iż Lily Evans należy do niego. Że miałby prawo dotykać jej, przytulać, całować, pieścić, wielbić, uszczęśliwiać i zapewniać bezpieczeństwo. W tych trudnych czasach to ostatnie wydaje się być jednym z kluczowych elementów. Do wakacji zostały dwa miesiące, a on już nie wyobrażał sobie myśli, że rozdzielony nie będzie wiedział co się z nią dzieje. Każdej nocy będzie zastanawiał się czy jest bezpieczna i czy w ogóle żyje. Wzdrygnął się.  Myśl o jakiejkolwiek krzywdzie wyrządzonej Lily doprowadzała go niemal do szaleństwa.
                Podobne temu myśli towarzyszyły mu aż na stadion, gdzie przywitał się ze wszystkimi członkami zespołu i przeprosił za spóźnienie. Już dość myślenia o Lily. Teraz musi skupić się na wygranej. Z radością przywitał ten dreszczyk emocji w oczekiwaniu na sygnał rozpoczęcia. Uwielbiał tą rywalizację w Quidditchu. Zrobił głęboki wdech i spokojny wydech po czym rozluźnił mięśnie ramion i pokiwał głową na boki, aby rozgrzać kark. Podskoczył parę razy w miejscu i poczuł się gotowy akurat w momencie, w którym przez megafon przedstawiano drużynę Gryffindoru.
               
                - Cześć Mary, cześć Marlene. Dzięki za zajęcie miejsc. – Lily uśmiechnęła się promiennie do przyjaciółek po czym zajęła miejsce na wolnym krześle koło nich na stadionie. Przez całą drogę tutaj Dorcas starała się podpuścić ją, aby przyznała, że James ma bardzo ładny tyłek. Wyobraziła go sobie jeszcze raz w ręczniku pochylonego nad szufladą i zarumieniła się. Wtedy blondynka wycelowała w nią oskarżający palec i krzyknęła „wiedziałam!”. Nie było już po co zaprzeczać. 
                - Gdzie jest Black? – zapytała Dorcas, sadowiąc się wygodnie obok rudowłosej.
                - A nie na boisku? – Zdziwiła się Mary, zawiązując swoje włosy w kucyk. – To on dzisiaj nie gra?
                - Opuszczał treningi i dostał za swoje. Nie może dzisiaj grać – odparła Meadowes, zakładając nogę na nogę. – Pewnie migdalił się z jakąś cycatą blondyną w pustej klasie i ta sprawa była ważniejsza od meczu. – dodała, gestykulując. 
                - Dor, ty też jesteś blondynką – szybko przypomniała jej Marlene. – I do tego masz cycki. Pasujesz do opisu.
                - Nie możemy używać słowa „piersi”? Musicie być takie wulgarne? – zapytała Mary, jednak pozostałe dziewczęta zgodnie zignorowały jej wyrzut.
                - Chcesz nam coś powiedzieć? – zapytała Lily Meadowes, unosząc brwi i uśmiechając się lekko drwiąco.
                - Jesteście nienormalne! – wykrzyknęła Dorcas, unosząc ręce  dla podkreślenia swoich słów. – W życiu, nawet za milion lat, nie pomyślałabym o sobie i tym…, tym…, Casanovą.
                - To nie zabrzmiało, jakby było czymś złym – wyraziła swoje myśli Mary, po czym szczelniej otuliła się swetrem, kiedy mocniej zawiało.
                - Och, przestań – odparła blondynka, unikając pełnego sceptyzmu wzroku Lily. To nic, że ich prawie przyłapała ostatnio. Przecież do niczego takiego nie doszło. Nic nie było.
               
                Gra rozpoczęła się bardzo brutalnie. Pałkarze z Ravenclaw z powodzeniem skierowali tłuczka w stronę ścigającego  Gryffindoru, który spadł z miotły z odległości siedmiu metrów nad ziemią. Drużyna przeciwna nie pozostała im dłużna i zaraz jeden ze ścigających Krukonów został wykluczony z gry. James krążył dookoła boiska wypatrując złotego znicza, aby jak najmniej zawodników z jego zespołu ucierpiało, jednak jak na złość złotej piłeczki nigdzie nie było widać. Smith, szukający Ravenclaw, próbował szczęścia bardziej przy ziemi, co było niebezpieczne zważywszy na latających nad nim pałkarzy Gryffindoru. Jeden z nich starał się posłać tłuczek w jego stronę, ale niestety Smith zrobił szybki unik, czym zasłużył na pełen uznania aplauz widzów. James wywrócił oczami, zleciał trochę niżej i zrobił obrót, aby przypomnieć o swojej obecności.  Punktacja prezentowała się nienajlepiej dla Gryfonów, gdyż Krukoni mieli czterdzieści punktów przewagi. Szybkie, ale i trudne do odrobienia. Szczególnie bez odpowiedniego dopingu.  Nagle z trybun uniosły się wszystkie czerwone kapelusze, chwilę lewitowały w powietrzu, po czym  utworzyły napis „do boju Gryffindor!”. James uśmiechnął się. Taki doping na pewno nie zaszkodzi. To o tym Lily rozmawiała z Remusem!, pomyślał zanim znów skupił się na meczu. Chyba nowa taktyka gry nawala, stwierdził drwiąco w myślach, kiedy Krukoni zarobili kolejne punkty. Dostrzegł znicza. Nie chciał tego wygrać tak łatwo, dlatego uśmiechnął się szeroko do Smitha, wiedząc, że on dobrze wydedukuje co ten uśmiech oznacza oraz pochylił nad trzonkiem, aby uzyskać jak najlepszą prędkość, kiedy rzucił się w pogoń za piłeczką, która doprowadzi jego drużynę do zwycięstwa. Jak przewidział, Szukający Ravenclaw szybko zorientował się co jest grane i poderwał za Jamesem, próbując dostrzec złoty błysk. Znicz uciekał, szybko przemieszczając się po boisku. W tym czasie Gryffindor zdążył odrobić dziesięć punktów, które niestety stracił w następnych dwóch minutach.  Kilka sekund później było już po wszystkim i nie do końca wszyscy wiedzieli co się stało. Potter dostrzegłszy, że nie ma innej opcji na złapanie znicza oprócz zaryzykowania, skoczenia z miotły i złapania jej w powietrzu, szybko wykalkulował wszystkie za i przeciw aż w końcu skoczył.
                Lily uważnie śledziła poczynania Jamesa w tym meczu. Na miotle wydawał się być taki beztroski i zwinny. Jak dziecko, które bawi się swoją ulubioną zabawką. Jakby to była zupełnie inna osoba niż ten wiecznie zapatrzony w siebie Potter. Nie mogła się powstrzymać od gwałtownego zaczerpnięcia oddechu, kiedy wykonał salto w powietrzu, przeklinając jego głupotę. I swoją reakcję. Martwiła się o Pottera. Dlaczego w ogóle zaczęła się nim przejmować? Chciałaby go ignorować jak zawsze, ale dostrzegłszy, że zawisł nad ziemią w odległości trzydziestu metrów zareagowała instynktownie. Mógł się zabić! I to tylko po to, żeby pokazać, że on również uczestniczy w tym meczu. Co za baran. Miała ochotę nawrzeszczeć na niego  jednoczenie sprawdzając czy naprawdę jest cały i zdrowy. Ucieszyła się niezmiernie, kiedy zauważył znicza i nie tylko dlatego, że przez to jej dom mógłby wygrać, ale również dlatego, iż James po złapaniu złotej piłki byłby bardzo szczęśliwy.  A ona tego chciała, na Merlina. Dorcas zerkała na nią raz po raz, uśmiechając się w ten swój bezczelny sposób, jakby doskonale zdawała sobie sprawę co się dzieje teraz w jej głowie.  Potter podniósł nogi i stanął na miotle. Co on, do cholery, wyprawia? Mocno wybił się rękami i skoczył. Krzyknęła. Na szczęście ten dźwięk rozpłynął się w innych tego samego typu odgłosach pochodzących z trybun. Przyjaciółki spojrzały na nią zaskoczone, ale nie interesowała się tym. Widziała jedynie spadającego Jamesa.


                - Gratuluję wspaniałego meczu, Minerwo.
                - Dziękuję bardzo, profesorze. Chciał pan mnie widzieć?
                - Ależ tak. Tak. Niestety, przykro mi powiadomić, że przed piętnastoma minutami w Hogsemede doszło do napadu śmierciożerców.
                - Ale jak to? – zapytała zaskoczona profesor McGonagall, przykładając dłoń do ust. Poczuła się na tyle słabo, że musiała natychmiast usiąść, aby nie upaść.
                - Dostałem sowę od Rosmerty. Ukryła się w piwnicy, ale jej gospoda wcale nie ucierpiała, na szczęście. Czego nie mogę powiedzieć o sklepie Zonka. – Powiał głową w smutku. –  Cała tylnia ściana została wyburzona. Było ich aż czternastu. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak spora ich grupa znalazła się w jednym miejscu. Zaatakowali z zaskoczenia, działali skutecznie i błyskawicznie. Podejrzewam, moja droga, że chcieli tylko przestraszyć mieszkańców wioski. Ale kto wie, kto wie. Dwie osoby nie żyją.
                - Nie mogę uwierzyć. Dzieje się coraz gorzej, dyrektorze. Co z bezpieczeństwem naszych uczniów w domach? Za dwa miesiące wakacje. Dzieci nie są przygotowane do walki ze śmierciożercami w razie potrzeby.
                - Obawiam się, że masz rację. Co proponujesz?
                - Dodatkowe lekcje. Ćwiczenia. Dla uczniów od czwartej klasy w górę. Muszą się nauczyć walczyć i to nie tylko w marnej praktyce jaką mają teraz na zajęciach, ale w namiastce prawdziwego szkolenia.
                - Dobrze, Minerwo. Niech tak będzie. Zdaje mi się, że nie wszyscy będą z tego powodu niezadowoleni – uśmiechnął się poprawił okulary, po czym wspiął się na podwyższenie, na którym stało jego biurko i usiadł w fotelu.
                - Ma pan na myśli Huncwotów? O tak, będą tymi zajęciami zachwyceni. Ale co w takim razie z wyjściem uczniów do wioski? Odwołać?
                - Nie sądzę, aby uczniowie byli z tego powodu zadowoleni. Tym bardziej, że mamy im dać dodatkowe półtorej godziny zajęć. Również  mieszkańcy wioski nie będą szczęśliwi, ponieważ jak sama wiesz,  stracą dużo zysków, jeśli zrezygnujemy. Nie, droga Minerwo. Niech się bawią, póki jeszcze mogą. Podejrzewam, że tego czasu nie zostało im wiele. Ale zwiększymy ich bezpieczeństwo. Przekaż proszę nauczycielom, że potrzebujemy jeszcze około czterech dodatkowych opiekunów.
                - Oczywiście.
                - Dziękuję. – Dumbledor pogłaskał się po brodzie w zamyśleniu. – To nie jest dobry znak. Śmierciożercy zaczynają robić się coraz bardziej śmiali. Już nie zważają na zagrożenie pochodzące z Ministerstwa. Myślą, że to wszystko im pójdzie płazem. Że nie zostaną o nic oskarżeni. I obawiam się, droga Minerwo, że mają rację.
***
Nie mogę uwierzyć, że skończyłam ten rozdział. Co prawda był pisany... dziewięć miesięcy. No ale w końcu jest. Retrospekcja znajdująca się w tym poście pierwotnie miała być początkiem tego rozdziału, ale że stanęłam i nie mogłam iść dalej ani z tym, ani z trzema innymi początkami, postanowiłam przeskoczyć parę hogwarckich dni na moim blogu. I pomyśleć, że zawzięłam się w sobie i napisałam rozdział tylko dlatego, że zmieniłam szablon (a kiedyś powiedziałam do siebie, zawsze jak zmieniasz szablon dodajesz rozdział). Na razie jestem nim zachwycona, ale tylko dlatego, że wreszcie znalazłam instrukcje na te fajne bajery po najechaniu myszką na link :D Jak znacie też jakieś kody CSS do tego to piszcie :P. Także tyle na dzisiaj, dziękuję za dopytywania, które sprawiały, że zaczynałam rozdział (chociaż go nie kończyłam, ale jak mówiłam i tak się przydało to niedokończone). Mam nadzieję, że jesteście cierpliwi i dotrwacie do końca tej historii, która będzie... nie mam pojęcia kiedy. Do następnego razu ;)