Z hukiem
otworzył drzwi do męskiego dormitorium i ze złością zaczął szukać swojej
ukochanej miotły. Kiedy już ją odnalazł to po prostu wyskoczył przez okno
wieży, w locie siadając na magicznym przedmiocie. Pochylił się nad trzonkiem, nabierając jak największej
prędkości i z radością witał wiatr we włosach oraz nadmiar powietrza na twarzy.
Poczuł się wolny. Wszelkie kłębiące się, przykre myśli zniknęły jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czy może wysłaniem ich do Myślodsiewni,
która znajduje się w gabinecie dyrektora. Trafił tam nie raz i nawet sam
Dumbledor zdziwiłby się poznając, ile James wie na temat jego sekretów. Ostro
zakręcił i omal nie stracił równowagi. Kochał to uczucie. Poleciał na boisko do
Quidditcha, aby żaden nauczyciel go nie zobaczył, bo wtedy miałby jeszcze
większe kłopoty. Profesor McGonagall już opadała z sił wymyślając coraz to
ciekawsze szlabany dla niego i Blacka. Ostatnim razem, kiedy to miał szorować
toalety, przeszła samą siebie wpadając z małą szczoteczką, nieco większą niż
tej do mycia zębów, ale o wiele, wiele mniejszą niż ta od toalet, i kazała mu
szorować zabrudzone sedesy. Sama stała nad nim, nadzorując najmniejszy ruch
ręki. Nie oddała mu różdżki od razu. Wpierw jeszcze musiał wysłuchać półgodzinnego
wykładu na temat swojego zuchwalstwa, kłopotów, które wyrabia i czynienia wcale
nie śmiesznych żartów. Biedna pani profesor. Będzie musiała wytrzymać z nim
jeszcze jeden rok. A on z Evans. Rudzielec ostatnio dostarcza mu więcej nerwów
niż przez całe zeszłe lata szkoły.
Po
kilkudziesięciu minutach w końcu zszedł z miotły i wszedł do szkoły przez
dziedziniec. Przeszedł przez dwa skróty, co ułatwiło mu dotarcie do
dormitorium. W Pokoju Wspólnym najwięcej było szóstoklasistów. I prawie każdy z
nich ćwiczył zaklęcia niewerbalne, których to ostatnio zaczęli się uczyć. Tylko
mała garstka uczyła się zamieniać olej w wino, co on opanował do perfekcji.
Wszedł po schodach na górę i zaczął się śmiać jakby dostał zaklęciem
rozweselającym w plecy. Na podłodze leżał Syriusz umazany czerwoną szminką z
wielkim napisem „własność Jules” na czole. Najwidoczniej jego najlepszy
przyjaciel w końcu dostał, na co zasłużył. James był pewien, że w końcu jakiejś
dziewczynie nie spodoba się jego przedmiotowe traktowanie. Wciągnął różdżkę,
postanawiając trochę poćwiczyć zaklęcia niewerbalne i w myślach wypowiedział
przeciw zaklęcie. Black poruszył niezdarnie rękami i podniósł się do pozycji
siedzącej. James otworzył usta.
- Zamknij się –
wysyczał Syriusz. Rogacz po raz kolejny dostał niekontrolowanego napadu
śmiechu. – I przestań się śmiać! To nie jest śmieszne!
- Owszem, jest
– odpowiedział mu nadal z szerokim uśmiechem na twarzy. Black wstał, lekko
chwiejąc się na nogach i oparł się o ścianę.
- Co mi
napisała? – zapytał w końcu zrezygnowany. James uśmiechnął się jeszcze szerzej,
co wydawało się mało możliwe.
- Spokojnie,
Łapcio. Zaznaczyła tylko swoje terytorium.
- A to niby co
ma oznaczać? – warknął wściekły i wyciągnął z kieszeni szaty lustro
dwukierunkowe. Lekko przechylił głowę, walcząc z literami odbitymi na szkle, a
sekundę później udało mu się rozszyfrować napis. – Niech no tylko ją dorwę.
- I co jej
zrobisz? Minetę? – zapytał James drwiąco i schował różdżkę do kieszeni. Syriusz
warknął w odpowiedzi i wytrzepał szatę.
- Nikt jej nie
powiedział, że z Huncwotem się nie zadziera?
- Myślę, że
mogłaby skumplować się z Evans. Byłyby dobraną parą.
- A właśnie! Co
tam słychać u naszej rudej złośnicy? Przerwałem wam w czymś… przyjemnym? –
Znacząco uniósł brwi, dając znak jakie rzeczy ma na myśli. James odpowiedział
mu kuksańcem.
- Nie masz się
czym martwić. Wywaliła mnie za drzwi.
- Czyli
normalny stan rzeczy – podchwycił przyjaciel z szerokim uśmiechem. Weszli razem
do dormitorium przechodząc nad stosem ubrań. Syriusz skierował się w stronę toalety,
aby zmyć napis i przy okazji poprawił swoje lekko przydługie włosy i poćwiczył
flirciarskie uśmiechy.
Siedział na
drewnianym krześle przy stoliku z tego samego materiału i właśnie moczył pióro
w tuszu, aby napisać kolejne zdanie notatki dla profesora uczącego historii
magii, gdy do biblioteki weszła Lily. Miała lekko podpuchnięte oczy i
zarumienione policzki, przez co łatwo domyślił się, że przed chwilą płakała.
Nie zobaczyła go i stanęła przed regałem szukając czegoś do czytania. Szybko
pozbierał swoje rzeczy jednogłośnie stwierdzając, iż przyjaźń jest ważniejsza
od jakiejś pisemnej pracy.
- Cześć Lily,
stało się coś? – zapytał stając za nią. Lekko drgnęła i szybko się odwróciła, a
na jej ustach pojawił się wymuszony uśmiech.
- Remus, nie
zauważyłam cię. Długo tu jesteś? – zapytała chcąc zmienić temat.
- Odrabiałem
zaległości.
- I jak ci
poszło?
- Nienajgorzej.
Nie ruszaj się, to może uda mi się pomóc ci z tymi spuchniętymi oczami. –
Wyciągnął różdżkę, a ręka Lily szybko powędrowała do oczu. Jak mogła nie
zajrzeć do lustra przed wyjściem? No cóż, była trochę zdenerwowana i chciała
szybko zrelaksować się przed jakąś książką, no ale żeby popełnić ten karygodny
błąd? Remus na pewno będzie się dopytywał. Kiwnęła nieznacznie głową i uniosła ją
dając mu łatwy dostęp do swojej twarzy. Powiedział coś pod nosem i poczuła jak
jej oczom robi się trochę lżej. Odetchnęła.
- Wielkie
dzięki. Nie wiedziałam, że…
- Czemu
płakałaś? – przerwał jej unosząc brew. Był zmęczony co łatwo dało się zauważyć.
- A takie tam
babskie głupoty. No wiesz, zmienne nastroje i tak dalej. – dodała lekceważącym
tonem kiedy uniósł brwi. - Za to ty wyglądasz na zmęczonego. Powinieneś się
położyć.
- Mam taki
zamiar, jak tylko dokończę tą notatkę na historię magii.
- Ale ta notatka
jest na za tydzień! Nawet ja jej jeszcze nie zaczęłam.
- Nie wierzę.
Lily Evans nie odrobiła lekcji? – zaśmiała się i uderzyła go lekko w ramię.
- Wbrew pozorom
nie jestem taką kujonką na jaką wyglądam. – Śmiesznie wydymała usta i pokazała
swoje zęby oraz wytrzeszczyła oczy. Remus zaczął się śmiać i poprawił torbę na
ramieniu. Uwielbiał to wydanie roześmianej Lily. Traktował ją jak młodszą
siostrę i chciał żeby była szczęśliwa, dlatego wcale nie pochwalał sposobu
podrywu Jamesa.
- No chodź.
Odprowadzę cię do dormitorium. Ledwo trzymasz się na nogach. – Złapała go za
ramię i lekko pociągnęła. Pomachał do pani zajmującej się biblioteką, która
tylko zmrużyła oczy i pogroziła mu palcem. No tak, zaśmiał się w bibliotece, to
coś niedopuszczalnego.
- Widziałaś
dzisiaj któregoś z wielkiej dwójki? – zapytał przerywając ciszę.
- Miałam
przyjemność wpaść na Pottera. Chociaż to raczej on wpadł na mnie. – Uniósł
pytająco brwi a rudowłosa westchnęła. – Nie ważne. Dlaczego nie było cię kilka
dni? Zaczynałam się martwić. Znikasz sobie ot tak nic nikomu nie mówiąc i…
- Byłem u mamy.
Zachorowała ciężko i dostałem przepustkę od dyrektora, jak jakaś wielka szycha
z tej szkoły – dodał i uśmiechnął się słysząc jej śmiech.
- Ale nic
poważnego jej nie jest prawda? Zapewne w Mungu od razu ją wyleczyli. Są bardzo
dobrzy. Mary mi opowiadała jak kiedyś w mugolskim szpitalu dawali jej zero
procent szans na przeżycie, a w Mungu wydobyli ją z brzucha po dziesięciu minutach
i to bez żadnych komplikacji. Ale czemu najpierw pojechała do mugolskiego
szpitala to mnie nie pytaj, bo nic nie zrozumiałam jak odpowiadała na to
pytanie. Dla mnie to normalne, no wiesz, niezaczarowany szpital i zwykli
lekarze. Zbaczam z tematu. – skarciła samą siebie. - To wszystko już z nią
dobrze?
- Hm? – zapytał
zamyślony nie bardzo wiedząc, o kim mówi.
- No, z twoją
mamą?
- A tak, tak.
Mama czuje się świetnie. Dlatego już jestem w szkole, a teraz tylko muszę
odrobić zaległości i znowu będę się starał uspokoić Jamesa i Syriusza.
- Na niewiele
ci się to zda.- stwierdziła mając na myśli jego dotychczasowe próby.
- Zdążyłem
zauważyć – odpowiedział.
Nacisnęła
rękami na jego klatkę piersiową odsuwając się lekko. Miała przyspieszony oddech
i czuła opuchnięcie warg. W tym momencie wcale nie czuła się gorsza od Dorcas.
Może nawet mogłaby z nią walczyć o najlepszy pocałunek.
- Co jest? –
zapytał Michael, gładząc jej włosy. Przesunął rękę, która zjechała do okolic
jej pupy, odrobinę wyżej.
- Kiedy przestaniemy
się ukrywać? – zapytała go Mary z lekkim wyrzutem. Spotykali się tak już po raz
szósty? Siódmy? Nie pamiętała, ale te ich pocałunki stanowczo oznaczały coś
więcej niż przelotna miłostka. Przecież ona nie mogła przy tym myśleć! Chłopak
wywrócił oczami i zabrał rękę z jej włosów, dokładając do drugiej na plecach
tak, że obejmował ją całą w pasie.
- Chcesz się
mną popisywać?
- Oczywiście,
że nie, ale nie chcę się ciągle ukrywać. Powiedziałam już Lily, że się
spotykamy i nie ma nic przeciwko, więc nie rozumiem czemu…
- Powiedziałaś
o nas Evans!?- zapytał podwyższonym głosem.
- No tak.
- Czyś ty
oszalała? – Zamrugała zaskoczona nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Nie mam
pojęcia czemu miałabym trzymać ten związek w tajemnicy przed moją przyjaciółką.
- Przecież ona
się we mnie nadal kocha! – wykrzyknął jakby to była najbardziej oczywista rzecz
na świecie.
- Kto? Lily? –
zapytała i zaczęła się śmiać. Pogłaskała dłonią jego policzek. – Skąd masz
takie niewyobrażalne informacje?
- Dorcas mi
powiedziała.
- Słucham? –
Poczuła jak cała atmosfera wali się niby rozburzana ściana.- Muszę iść – dodała
i wyślizgnęła z jego objęć.
- Mary…
- Wyślę ci
liścik później. Do zobaczenia – pożegnała się i szybkim krokiem ruszyła w
stronę dormitorium. Mogła się tego po
niej spodziewać. Chce zniszczyć jej szczęście tak jak zawsze! Już ona jej
pokaże, niech no tylko będzie w dormitorium. Chociaż z drugiej strony to
niemożliwe, bo piątkowe wieczory to ona zawsze spędzała do późna w męskim
towarzystwie. Ale wróci, a wtedy już będzie na nią czekała.
Profesor
Dumbledore siedział na swoim ulubionym krześle przy biurku i raz po raz
pocierał czoło zamyślony. Przed nim leżały nagłówki z najnowszych gazet, które
nawoływały do wszczęcia ugrupowań obronnych, wzbudzając postrach. Obok tego na
stosie podręczników siedział sobie Feniks patrząc na dyrektora, jakby wiedział,
co zaprząta jego myśli. Zaskrzeczał, na co starzec uśmiechnął się lekko i
pogłaskał go po główce. Ptak jednak nie dając za wygraną pochylił się przed
ponownym muśnięciem jego palców i znów wydał skrzeczący dźwięk. Rozległo się
pukanie do drzwi.
- Proszę wejść!
– odezwał się donośnym głosem, a drzwi powoli zaczęły się otwierać. Pierwsza do
pokoju weszła Minerwa McGonagall ze znajomą dla siebie zaciętą miną. Dalej w
drzwiach stali Aberforth Dumbledore i Edgar Bones – przystojny młodzieniec o
ciemnej karnacji. Caradoc Dearborn
zacmokał parę razy i również wszedł do pokoju. Za nim ociągając się i nieco
niepewnie kroczył Rubeus Hagrid, którego pchał Alastor Moody. Cały ten szereg
zamykał Dedalus Diggle dochodząc poważnego wieku.
Profesor
spojrzał na zebranych członków i wstał. Rozglądając się po sali zauważył, że
brakuje Elfiasa Doge’a, jego niegdyś najlepszego przyjaciela, z którym miał
wyruszyć w podróż jako chłopiec, lecz przeszkodziła w tym śmierć jego matki
Kendry.
- Po co nas tu
wszystkich zebrałeś? – odezwał się wśród gwary rozmów brat Dumbledora, nieco
mocniejszym głosem, aby wszyscy zebrani mogli go usłyszeć.
- Nie pomylę się,
jeśli stwierdzę, że każdy z Was już pomyślał o środkach ochronnych? – zapytał
profesor, na co wybuchła dyskusja odpowiadająca na zadane pytanie. – Świetnie –
dodał, chociaż wyglądał na tak zamyślonego, że wcale nie słuchał, co mieli do
powiedzenia.
- Wszyscy
zaczynają się bać. Panika rośnie, a Prorok Codzienny jeszcze ich wszystkich
podjudza. Ludzie wyjeżdżają. – Głos zabrał Edgar Bones.
- Na niewiele
im się to zda. – Moody wyraził swoje zdanie. – Jeżeli te pogłoski są prawdą, to
Voldemort zdobędzie władzę szybciej niż nam się wydaje.
- Właśnie
dlatego się dzisiaj spotykamy – powiedział Dumbledor i popatrzył wszystkim
prosto w oczy, jakby chciał wyczytać czy spośród nich nie ma żadnego zdrajcy. –
Nie mogę chronić jedynie szkoły, bo jeżeli uczniowie ją ukończą, to będą
musieli stanąć przed niezwykle trudnym wyborem. Zamierzam im go ułatwić.
Wszyscy, którzy ukończą siedemnaście lat będą mieli prawo, biorąc na siebie
odpowiedzialność decyzji, oczywiście, wstąpić do organizacji przeciw Voldemortowi, pod moim
przewodnictwem.
- Ależ
dyrektorze. Pan nie założył żadnej… -
- Właśnie to
robię, droga Minerwo. W dniu dzisiejszym powstanie gwardia jego przeciwników. Będziemy starać się zawsze być o krok przed Czarnym Panem, aby udaremniać
jego plany oraz łapać śmierciożerców. Pozostawimy szpiegów na całym świecie.
- To jest
niedorzeczne! – odezwał się brat Dumbledora. – Powinniśmy być razem z rodziną, a nie wystawiać się na pewną śmierć.
- I cóż nam
będzie z tego, stary głupcze? Dumbledore ma rację. Trzeba chronić ludzi i podjąć to ryzyko. – Na pomysł dyrektora ochoczo przystał Alastor.
- Dziękuję. Czy
każdy oprócz Aberfortha chce stanąć do walki z takim przeciwnikiem? –
odpowiedziały mu same potaknięcie.
- Dobrze. Organizację nazwiemy Zakon Feniksa. Szczegóły omówimy przy następnych spotkaniach. Pamiętajcie! - dodał głośniej, kiedy zebrani zaczęli wstawać, kierując się w stronę drzwi. Przystanęli i spojrzeli na niego, a w ich oczach nie było strachu, lecz determinacja i wola zwycięstwa. Profesor poczuł dumę i ciepło rozlało się w sercu. Być może zdołają pokonać Czarnoksiężnika. -
Nikt nie może się o nas dowiedzieć. Starajmy się zachowywać sekret o powstaniu przeciwników
Voldemorta, jak długo się da. Kiedy on się o tym dowie nie będzie szczęśliwy.
Jestem pewien, że dużo osób poniesie śmierć i nie mogę zagwarantować
zwycięstwa. Jednak odejście walcząc dla kogoś, kogo kochamy jest pięknym
czynem. Oraz godnym największych honorów.
Severus śmiał
się razem z innymi, kiedy machając różdżką rozbijali utworzone w magiczny
sposób figury, przedstawiające szlamy znajdujące się w szkole, lub uczniów,
którzy w jakiś szczególny sposób zaleźli im za skórę. Bellatrix jak opętana
skakała wokół rozbitych figurek. Lucjusz
w zdegustowany sposób przypatrywał się wszystkim, uznając, że jest zbyt dobry,
aby zniżać się do poziomu innych. Kolejna ślizgonka z pełnym wyższości
uśmiechem, uniesionymi brwiami i podniesionym czołem stanęła na środku, celując
w figurę. W myślach wypowiedziała życzenie jaką postać ma przybrać. Snape drgnął,
kiedy tej wyrosły rude włosy, a twarz zaczęła przypominać tak dobrze mu znaną
postać ukochanej. Na koniec jej oczy zrobiły się zielone. Miał wrażenie, że
patrzy na niego błagalnym wzrokiem i prosi o pomoc. Nie poruszył się jednak.
- Bombarda! –
wrzasnęła swoim piskliwym głosem i figura Evans rozpadła się na tysiąc
kawałków. Przyjęła oklaski, kłaniając się nisko. – Ta szlama nigdy mi nie
dorówna – przechwalała się.
Sev odszedł od
tłumu ludzi, pragnąc w samotności pogodzić się z potwornym uczuciem starty. Nie
odszedł daleko, kiedy spostrzegł go Malfoy i odezwał się drwiąco:
- A ty, co?
Dalej pragniesz lizać jej stopy? – W sali zawrzało. Za jego głosem dołączyły
inne, straszne, kpiące i pełne złowieszczego śmiechu.
- A może jego
też rozwalimy, co? – zaproponował ktoś a reszta z ochotą przyznała mu rację.
Snape zaczął uciekać, strącając wszystkie dłonie, które starały się go
pochwycić i zatrzymać, aż w końcu dotarł do toalety, zamknął się na klucz i
ochronił zaklęciami jakimi do tej pory nauczył się posługiwać. Spojrzał w
lustro. Przyszedł tu z zamiarem stania się kimś wielkim. Podążał za Lily i
bardzo jej pragnął; nie widział nikogo innego przy swoim boku w przyszłości. A
wtedy Tiara krzyknęła Slytherin i wszystko się zawaliło. Pierwszego dnia
wystawił się na pośmiewisko, bo był zbyt uprzejmy i miły, ale spotkania z
dziewczyną sprawiały, że to się dla niego nie liczyło. Nie musiał mieć
przyjaciół, musiał mieć ją. Avery z Mulciberem zwrócili na niego uwagę.
Zbliżyli się, przedstawili, zaproponowali pomoc i zdobycie szacunku. Była to
bardzo kusząca propozycja, na którą przystał z ochotą, dopóki chłopaki nie kazali
mu popychać słabszych, zaczepiać starszych, pastwić się, wywyższać, używać
czarnej magii, zmieniać. W pewnym momencie stracił rachubę i nie uważał już tego,
co robił za złe. No i pozostał jeszcze James, który przyczepił się do Evans.
Gdyby tylko był mniej zdolnym czarodziejem, to już by siedział zamknięty
gdzieś, gdzie nikt by go nie odnalazł. I byłby torturowany za samo zbliżenie
się do j e g o dziewczyny. Lily go nie cierpiała, co dawało mu ponurą
satysfakcję patrzenia na gryfona z góry. Jego tolerowała, a Pottera nie. Tylko,
że był przy nim Black, który z największą ochotą chronił przyjaciela, z jego
samego robiąc jeszcze większe pośmiewisko. Dlatego sączył w sercu jad,
przysięgając samemu sobie, że kiedyś mu za to zapłacą. Aż w końcu w piątej
klasie nazwał ją najobraźliwiej jak się tylko dało. Odwróciła się od niego i
cały świat runął w jednej sekundzie. Ani Avery, ani Mulciber nie pomogli.
Powiedzieli, że dobrze zrobił i że są z niego dumni, bo wreszcie stał się
prawdziwym ślizgonem. A później go zdradzili wciąż udając przyjaciół, lecz
śmiejąc się razem z innymi. Evans nie chciała mu przebaczyć. Błagał ją, prawie
płakał, podawał argumenty, zarzucił nawet, że Potter się w niej kocha, ale nie
słuchała i odeszła. Zostawiła go, choć wiedziała, że ani w domu ani w szkole
nie jest mu łatwo. Także podjął decyzję. Skoro nie może być z nią, będzie z
nimi. I wyraził wolę dołączenia do, rosnącego w siłę, Czarnego Pana.
***
To jest tak beznadziejne, że nawet nie chce mi się tego czytać po raz kolejny, aby poprawić błędy. Wybaczcie. Pomimo, iż piszę w bardzo długich odstępach czasu, nie mam najmniejszego zamiaru zostawiać tego bloga. Skończę tę historię, choćbym miała ją męczyć latami. Ten rozdział pisałam co kilkanaście dni i jestem pewna, że to rzuci wam się w oczy. A ta scena z założeniem Zakonu? Gorzej być nie mogło. Nie powiem, że kiedyś tego nie zmienię. Może jakoś wena wróci (oby) ze zdwojoną siłą, abym mogła naprawić te głupoty, które wypisuję. Dedykacja dla Olar.
A i w podstronie "autorka" w menu odpowiedziałam na pytania, które ta autorka zadała mi w ramach Liebster Award. Taka tam informacja.
A i w podstronie "autorka" w menu odpowiedziałam na pytania, które ta autorka zadała mi w ramach Liebster Award. Taka tam informacja.
O mój jeju! Już nie sądziłam, że doczekam tej chwili! Mimo wszystko pozapominałam całą akcję! Właśnie zaczynają mi się ferie, więc przypomnę sobie wszystko i dopiero skomentuję, okej?
OdpowiedzUsuńDodałam na moim blogu krótką notkę z małym pytaniem do czytelników. Jeżeli mogłabyś wyrazić swoją opinię, byłabym wdzięczna : >.
A teraz lecę przeczytać Twoje Liebster Award.
Fajny blog
OdpowiedzUsuńPojawiła się u mnie krótka notka, więc jeżeli chcesz, to zapraszam.
OdpowiedzUsuńThe cream is definіtely safe and its customerѕ enԁure from
OdpowiedzUsuńno ѕide effects.
mу pagе Trilastin reviews
my webpage > trilastin coupon code
Wszystkie rozdziały czytało się bardzo przyjemnie i lekko! (: pisz dalej, bo fajnie ci to wychodzi ;) czekam z niecierpliwością na nn:D
OdpowiedzUsuńKiedy będzie następna notka???
OdpowiedzUsuńMyślę, że 16 marca :)
UsuńNiestety w tym tygodniu nie będę miała czasu przysiąść do komputera, ale już w przyszłym powinno mi się udać.
Nie mogę się doczekać nn. Dotychczasowe były genialne, po prostu czekam z niecierpliwością na kontynuację.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba, jak stworzyłaś tu Lily, można powiedzieć, że wręcz doskonale. James także jest niczego sobie, jak to James ;D
Pozdrawiam i życzę weny, oby tak dalej! :)
Witam. Właśnie trafiłam na Twojego bloga i muszę Ci go pogratulować. Nie dość, że masz talent opisywania sytuacji, to jeszcze genialnie dobierasz słowa. Oczarowałam się Twoim opowiadaniem i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Błagam, pisz szybko i gdybyś mogła, powiadom mnie o NN na: be-with-me-forever-and-remember.blogspot.com .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam :*
U mnie nowy rozdział, serdecznie zapraszam! :*
OdpowiedzUsuń