środa, 6 lutego 2013

Rozdział 8 - Tajna organizacja



Z hukiem otworzył drzwi do męskiego dormitorium i ze złością zaczął szukać swojej ukochanej miotły. Kiedy już ją odnalazł to po prostu wyskoczył przez okno wieży, w locie siadając na magicznym przedmiocie.  Pochylił się nad trzonkiem, nabierając jak największej prędkości i z radością witał wiatr we włosach oraz nadmiar powietrza na twarzy. Poczuł się wolny. Wszelkie kłębiące się, przykre myśli zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czy może wysłaniem ich do Myślodsiewni, która znajduje się w gabinecie dyrektora. Trafił tam nie raz i nawet sam Dumbledor zdziwiłby się poznając, ile James wie na temat jego sekretów. Ostro zakręcił i omal nie stracił równowagi. Kochał to uczucie. Poleciał na boisko do Quidditcha, aby żaden nauczyciel go nie zobaczył, bo wtedy miałby jeszcze większe kłopoty. Profesor McGonagall już opadała z sił wymyślając coraz to ciekawsze szlabany dla niego i Blacka. Ostatnim razem, kiedy to miał szorować toalety, przeszła samą siebie wpadając z małą szczoteczką, nieco większą niż tej do mycia zębów, ale o wiele, wiele mniejszą niż ta od toalet, i kazała mu szorować zabrudzone sedesy. Sama stała nad nim, nadzorując najmniejszy ruch ręki. Nie oddała mu różdżki od razu. Wpierw jeszcze musiał wysłuchać półgodzinnego wykładu na temat swojego zuchwalstwa, kłopotów, które wyrabia i czynienia wcale nie śmiesznych żartów. Biedna pani profesor. Będzie musiała wytrzymać z nim jeszcze jeden rok. A on z Evans. Rudzielec ostatnio dostarcza mu więcej nerwów niż przez całe zeszłe lata szkoły.
Po kilkudziesięciu minutach w końcu zszedł z miotły i wszedł do szkoły przez dziedziniec. Przeszedł przez dwa skróty, co ułatwiło mu dotarcie do dormitorium. W Pokoju Wspólnym najwięcej było szóstoklasistów. I prawie każdy z nich ćwiczył zaklęcia niewerbalne, których to ostatnio zaczęli się uczyć. Tylko mała garstka uczyła się zamieniać olej w wino, co on opanował do perfekcji. Wszedł po schodach na górę i zaczął się śmiać jakby dostał zaklęciem rozweselającym w plecy. Na podłodze leżał Syriusz umazany czerwoną szminką z wielkim napisem „własność Jules” na czole. Najwidoczniej jego najlepszy przyjaciel w końcu dostał, na co zasłużył. James był pewien, że w końcu jakiejś dziewczynie nie spodoba się jego przedmiotowe traktowanie. Wciągnął różdżkę, postanawiając trochę poćwiczyć zaklęcia niewerbalne i w myślach wypowiedział przeciw zaklęcie. Black poruszył niezdarnie rękami i podniósł się do pozycji siedzącej. James otworzył usta.
- Zamknij się – wysyczał Syriusz. Rogacz po raz kolejny dostał niekontrolowanego napadu śmiechu. – I przestań się śmiać! To nie jest śmieszne!
- Owszem, jest – odpowiedział mu nadal z szerokim uśmiechem na twarzy. Black wstał, lekko chwiejąc się na nogach i oparł się o ścianę.
- Co mi napisała? – zapytał w końcu zrezygnowany. James uśmiechnął się jeszcze szerzej, co wydawało się mało możliwe.
- Spokojnie, Łapcio. Zaznaczyła tylko swoje terytorium.
- A to niby co ma oznaczać? – warknął wściekły i wyciągnął z kieszeni szaty lustro dwukierunkowe. Lekko przechylił głowę, walcząc z literami odbitymi na szkle, a sekundę później udało mu się rozszyfrować napis. – Niech no tylko ją dorwę.
- I co jej zrobisz? Minetę? – zapytał James drwiąco i schował różdżkę do kieszeni. Syriusz warknął w odpowiedzi i wytrzepał szatę.
- Nikt jej nie powiedział, że z Huncwotem się nie zadziera?
- Myślę, że mogłaby skumplować się z Evans. Byłyby dobraną parą.
- A właśnie! Co tam słychać u naszej rudej złośnicy? Przerwałem wam w czymś… przyjemnym? – Znacząco uniósł brwi, dając znak jakie rzeczy ma na myśli. James odpowiedział mu kuksańcem.
- Nie masz się czym martwić. Wywaliła mnie za drzwi.
- Czyli normalny stan rzeczy – podchwycił przyjaciel z szerokim uśmiechem. Weszli razem do dormitorium przechodząc nad stosem ubrań. Syriusz skierował się w stronę toalety, aby zmyć napis i przy okazji poprawił swoje lekko przydługie włosy i poćwiczył flirciarskie uśmiechy.

Siedział na drewnianym krześle przy stoliku z tego samego materiału i właśnie moczył pióro w tuszu, aby napisać kolejne zdanie notatki dla profesora uczącego historii magii, gdy do biblioteki weszła Lily. Miała lekko podpuchnięte oczy i zarumienione policzki, przez co łatwo domyślił się, że przed chwilą płakała. Nie zobaczyła go i stanęła przed regałem szukając czegoś do czytania. Szybko pozbierał swoje rzeczy jednogłośnie stwierdzając, iż przyjaźń jest ważniejsza od jakiejś pisemnej pracy.
- Cześć Lily, stało się coś? – zapytał stając za nią. Lekko drgnęła i szybko się odwróciła, a na jej ustach pojawił się wymuszony uśmiech.
- Remus, nie zauważyłam cię. Długo tu jesteś? – zapytała chcąc zmienić temat.
- Odrabiałem zaległości.
- I jak ci poszło?
- Nienajgorzej. Nie ruszaj się, to może uda mi się pomóc ci z tymi spuchniętymi oczami. – Wyciągnął różdżkę, a ręka Lily szybko powędrowała do oczu. Jak mogła nie zajrzeć do lustra przed wyjściem? No cóż, była trochę zdenerwowana i chciała szybko zrelaksować się przed jakąś książką, no ale żeby popełnić ten karygodny błąd? Remus na pewno będzie się dopytywał. Kiwnęła nieznacznie głową i uniosła ją dając mu łatwy dostęp do swojej twarzy. Powiedział coś pod nosem i poczuła jak jej oczom robi się trochę lżej. Odetchnęła.
- Wielkie dzięki. Nie wiedziałam, że…
- Czemu płakałaś? – przerwał jej unosząc brew. Był zmęczony co łatwo dało się zauważyć.
- A takie tam babskie głupoty. No wiesz, zmienne nastroje i tak dalej. – dodała lekceważącym tonem kiedy uniósł brwi. - Za to ty wyglądasz na zmęczonego. Powinieneś się położyć.
- Mam taki zamiar, jak tylko dokończę tą notatkę na historię magii.
- Ale ta notatka jest na za tydzień! Nawet ja jej jeszcze nie zaczęłam.
- Nie wierzę. Lily Evans nie odrobiła lekcji? – zaśmiała się i uderzyła go lekko w ramię.
- Wbrew pozorom nie jestem taką kujonką na jaką wyglądam. – Śmiesznie wydymała usta i pokazała swoje zęby oraz wytrzeszczyła oczy. Remus zaczął się śmiać i poprawił torbę na ramieniu. Uwielbiał to wydanie roześmianej Lily. Traktował ją jak młodszą siostrę i chciał żeby była szczęśliwa, dlatego wcale nie pochwalał sposobu podrywu Jamesa.
- No chodź. Odprowadzę cię do dormitorium. Ledwo trzymasz się na nogach. – Złapała go za ramię i lekko pociągnęła. Pomachał do pani zajmującej się biblioteką, która tylko zmrużyła oczy i pogroziła mu palcem. No tak, zaśmiał się w bibliotece, to coś niedopuszczalnego.
- Widziałaś dzisiaj któregoś z wielkiej dwójki? – zapytał przerywając ciszę.
- Miałam przyjemność wpaść na Pottera. Chociaż to raczej on wpadł na mnie. – Uniósł pytająco brwi a rudowłosa westchnęła. – Nie ważne. Dlaczego nie było cię kilka dni? Zaczynałam się martwić. Znikasz sobie ot tak nic nikomu nie mówiąc i…
- Byłem u mamy. Zachorowała ciężko i dostałem przepustkę od dyrektora, jak jakaś wielka szycha z tej szkoły – dodał i uśmiechnął się słysząc jej śmiech.
- Ale nic poważnego jej nie jest prawda? Zapewne w Mungu od razu ją wyleczyli. Są bardzo dobrzy. Mary mi opowiadała jak kiedyś w mugolskim szpitalu dawali jej zero procent szans na przeżycie, a w Mungu wydobyli ją z brzucha po dziesięciu minutach i to bez żadnych komplikacji. Ale czemu najpierw pojechała do mugolskiego szpitala to mnie nie pytaj, bo nic nie zrozumiałam jak odpowiadała na to pytanie. Dla mnie to normalne, no wiesz, niezaczarowany szpital i zwykli lekarze. Zbaczam z tematu. – skarciła samą siebie. - To wszystko już z nią dobrze?
- Hm? – zapytał zamyślony nie bardzo wiedząc, o kim mówi.
- No, z twoją mamą?
- A tak, tak. Mama czuje się świetnie. Dlatego już jestem w szkole, a teraz tylko muszę odrobić zaległości i znowu będę się starał uspokoić Jamesa i Syriusza.
- Na niewiele ci się to zda.- stwierdziła mając na myśli jego dotychczasowe próby.
- Zdążyłem zauważyć – odpowiedział.

Nacisnęła rękami na jego klatkę piersiową odsuwając się lekko. Miała przyspieszony oddech i czuła opuchnięcie warg. W tym momencie wcale nie czuła się gorsza od Dorcas. Może nawet mogłaby z nią walczyć o najlepszy pocałunek.
- Co jest? – zapytał Michael, gładząc jej włosy. Przesunął rękę, która zjechała do okolic jej pupy, odrobinę wyżej.
- Kiedy przestaniemy się ukrywać? – zapytała go Mary z lekkim wyrzutem. Spotykali się tak już po raz szósty? Siódmy? Nie pamiętała, ale te ich pocałunki stanowczo oznaczały coś więcej niż przelotna miłostka. Przecież ona nie mogła przy tym myśleć! Chłopak wywrócił oczami i zabrał rękę z jej włosów, dokładając do drugiej na plecach tak, że obejmował ją całą w pasie.
- Chcesz się mną popisywać?
- Oczywiście, że nie, ale nie chcę się ciągle ukrywać. Powiedziałam już Lily, że się spotykamy i nie ma nic przeciwko, więc nie rozumiem czemu…
- Powiedziałaś o nas Evans!?- zapytał podwyższonym głosem.
- No tak.
- Czyś ty oszalała? – Zamrugała zaskoczona nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Nie mam pojęcia czemu miałabym trzymać ten związek w tajemnicy przed moją przyjaciółką.
- Przecież ona się we mnie nadal kocha! – wykrzyknął jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Kto? Lily? – zapytała i zaczęła się śmiać. Pogłaskała dłonią jego policzek. – Skąd masz takie niewyobrażalne informacje?
- Dorcas mi powiedziała.
- Słucham? – Poczuła jak cała atmosfera wali się niby rozburzana ściana.- Muszę iść – dodała i wyślizgnęła z jego objęć.
- Mary…
- Wyślę ci liścik później. Do zobaczenia – pożegnała się i szybkim krokiem ruszyła w stronę dormitorium.  Mogła się tego po niej spodziewać. Chce zniszczyć jej szczęście tak jak zawsze! Już ona jej pokaże, niech no tylko będzie w dormitorium. Chociaż z drugiej strony to niemożliwe, bo piątkowe wieczory to ona zawsze spędzała do późna w męskim towarzystwie. Ale wróci, a wtedy już będzie na nią czekała.

Profesor Dumbledore siedział na swoim ulubionym krześle przy biurku i raz po raz pocierał czoło zamyślony. Przed nim leżały nagłówki z najnowszych gazet, które nawoływały do wszczęcia ugrupowań obronnych, wzbudzając postrach. Obok tego na stosie podręczników siedział sobie Feniks patrząc na dyrektora, jakby wiedział, co zaprząta jego myśli. Zaskrzeczał, na co starzec uśmiechnął się lekko i pogłaskał go po główce. Ptak jednak nie dając za wygraną pochylił się przed ponownym muśnięciem jego palców i znów wydał skrzeczący dźwięk. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść! – odezwał się donośnym głosem, a drzwi powoli zaczęły się otwierać. Pierwsza do pokoju weszła Minerwa McGonagall ze znajomą dla siebie zaciętą miną. Dalej w drzwiach stali Aberforth Dumbledore i Edgar Bones – przystojny młodzieniec o ciemnej karnacji.  Caradoc Dearborn zacmokał parę razy i również wszedł do pokoju. Za nim ociągając się i nieco niepewnie kroczył Rubeus Hagrid, którego pchał Alastor Moody. Cały ten szereg zamykał Dedalus Diggle dochodząc poważnego wieku.
Profesor spojrzał na zebranych członków i wstał. Rozglądając się po sali zauważył, że brakuje Elfiasa Doge’a, jego niegdyś najlepszego przyjaciela, z którym miał wyruszyć w podróż jako chłopiec, lecz przeszkodziła w tym śmierć jego matki Kendry.
- Po co nas tu wszystkich zebrałeś? – odezwał się wśród gwary rozmów brat Dumbledora, nieco mocniejszym głosem, aby wszyscy zebrani mogli go usłyszeć.
- Nie pomylę się, jeśli stwierdzę, że każdy z Was już pomyślał o środkach ochronnych? – zapytał profesor, na co wybuchła dyskusja odpowiadająca na zadane pytanie. – Świetnie – dodał, chociaż wyglądał na tak zamyślonego, że wcale nie słuchał, co mieli do powiedzenia.
- Wszyscy zaczynają się bać. Panika rośnie, a Prorok Codzienny jeszcze ich wszystkich podjudza. Ludzie wyjeżdżają. – Głos zabrał Edgar Bones.
- Na niewiele im się to zda. – Moody wyraził swoje zdanie. – Jeżeli te pogłoski są prawdą, to Voldemort zdobędzie władzę szybciej niż nam się wydaje.
- Właśnie dlatego się dzisiaj spotykamy – powiedział Dumbledor i popatrzył wszystkim prosto w oczy, jakby chciał wyczytać czy spośród nich nie ma żadnego zdrajcy. – Nie mogę chronić jedynie szkoły, bo jeżeli uczniowie ją ukończą, to będą musieli stanąć przed niezwykle trudnym wyborem. Zamierzam im go ułatwić. Wszyscy, którzy ukończą siedemnaście lat będą mieli prawo, biorąc na siebie odpowiedzialność decyzji, oczywiście, wstąpić do organizacji przeciw Voldemortowi, pod moim przewodnictwem.
- Ależ dyrektorze. Pan nie założył żadnej… -
- Właśnie to robię, droga Minerwo. W dniu dzisiejszym powstanie gwardia jego przeciwników. Będziemy starać się zawsze być o krok przed Czarnym Panem, aby udaremniać jego plany oraz łapać  śmierciożerców. Pozostawimy szpiegów na całym świecie.
- To jest niedorzeczne! – odezwał się brat Dumbledora. – Powinniśmy być razem z rodziną, a nie wystawiać się na pewną śmierć. 
- I cóż nam będzie z tego, stary głupcze? Dumbledore ma rację. Trzeba chronić ludzi i podjąć to ryzyko. – Na pomysł dyrektora ochoczo przystał Alastor.
- Dziękuję. Czy każdy oprócz Aberfortha chce stanąć do walki z takim przeciwnikiem? – odpowiedziały mu same potaknięcie.
- Dobrze. Organizację nazwiemy Zakon Feniksa. Szczegóły omówimy przy następnych spotkaniach. Pamiętajcie! - dodał głośniej, kiedy zebrani zaczęli wstawać, kierując się w stronę drzwi. Przystanęli i spojrzeli na niego, a w ich oczach nie było strachu, lecz determinacja i wola zwycięstwa. Profesor poczuł dumę i ciepło rozlało się w sercu. Być może zdołają pokonać Czarnoksiężnika. - Nikt nie może się o nas dowiedzieć. Starajmy się zachowywać sekret o powstaniu przeciwników Voldemorta, jak długo się da. Kiedy on się o tym dowie nie będzie szczęśliwy. Jestem pewien, że dużo osób poniesie śmierć i nie mogę zagwarantować zwycięstwa. Jednak odejście walcząc dla kogoś, kogo kochamy jest pięknym czynem. Oraz godnym największych honorów.

Severus śmiał się razem z innymi, kiedy machając różdżką rozbijali utworzone w magiczny sposób figury, przedstawiające szlamy znajdujące się w szkole, lub uczniów, którzy w jakiś szczególny sposób zaleźli im za skórę. Bellatrix jak opętana skakała wokół rozbitych figurek.  Lucjusz w zdegustowany sposób przypatrywał się wszystkim, uznając, że jest zbyt dobry, aby zniżać się do poziomu innych. Kolejna ślizgonka z pełnym wyższości uśmiechem, uniesionymi brwiami i podniesionym czołem stanęła na środku, celując w figurę. W myślach wypowiedziała życzenie jaką postać ma przybrać. Snape drgnął, kiedy tej wyrosły rude włosy, a twarz zaczęła przypominać tak dobrze mu znaną postać ukochanej. Na koniec jej oczy zrobiły się zielone. Miał wrażenie, że patrzy na niego błagalnym wzrokiem i prosi o pomoc. Nie poruszył się jednak.
- Bombarda! – wrzasnęła swoim piskliwym głosem i figura Evans rozpadła się na tysiąc kawałków. Przyjęła oklaski, kłaniając się nisko. – Ta szlama nigdy mi nie dorówna – przechwalała się.
Sev odszedł od tłumu ludzi, pragnąc w samotności pogodzić się z potwornym uczuciem starty. Nie odszedł daleko, kiedy spostrzegł go Malfoy i odezwał się drwiąco:
- A ty, co? Dalej pragniesz lizać jej stopy? – W sali zawrzało. Za jego głosem dołączyły inne, straszne, kpiące i pełne złowieszczego śmiechu.
- A może jego też rozwalimy, co? – zaproponował ktoś a reszta z ochotą przyznała mu rację. Snape zaczął uciekać, strącając wszystkie dłonie, które starały się go pochwycić i zatrzymać, aż w końcu dotarł do toalety, zamknął się na klucz i ochronił zaklęciami jakimi do tej pory nauczył się posługiwać. Spojrzał w lustro. Przyszedł tu z zamiarem stania się kimś wielkim. Podążał za Lily i bardzo jej pragnął; nie widział nikogo innego przy swoim boku w przyszłości. A wtedy Tiara krzyknęła Slytherin i wszystko się zawaliło. Pierwszego dnia wystawił się na pośmiewisko, bo był zbyt uprzejmy i miły, ale spotkania z dziewczyną sprawiały, że to się dla niego nie liczyło. Nie musiał mieć przyjaciół, musiał mieć ją. Avery z Mulciberem zwrócili na niego uwagę. Zbliżyli się, przedstawili, zaproponowali pomoc i zdobycie szacunku. Była to bardzo kusząca propozycja, na którą przystał z ochotą, dopóki chłopaki nie kazali mu popychać słabszych, zaczepiać starszych, pastwić się, wywyższać, używać czarnej magii, zmieniać. W pewnym momencie stracił rachubę i nie uważał już tego, co robił za złe. No i pozostał jeszcze James, który przyczepił się do Evans. Gdyby tylko był mniej zdolnym czarodziejem, to już by siedział zamknięty gdzieś, gdzie nikt by go nie odnalazł. I byłby torturowany za samo zbliżenie się do j e g o dziewczyny. Lily go nie cierpiała, co dawało mu ponurą satysfakcję patrzenia na gryfona z góry. Jego tolerowała, a Pottera nie. Tylko, że był przy nim Black, który z największą ochotą chronił przyjaciela, z jego samego robiąc jeszcze większe pośmiewisko. Dlatego sączył w sercu jad, przysięgając samemu sobie, że kiedyś mu za to zapłacą. Aż w końcu w piątej klasie nazwał ją najobraźliwiej jak się tylko dało. Odwróciła się od niego i cały świat runął w jednej sekundzie. Ani Avery, ani Mulciber nie pomogli. Powiedzieli, że dobrze zrobił i że są z niego dumni, bo wreszcie stał się prawdziwym ślizgonem. A później go zdradzili wciąż udając przyjaciół, lecz śmiejąc się razem z innymi. Evans nie chciała mu przebaczyć. Błagał ją, prawie płakał, podawał argumenty, zarzucił nawet, że Potter się w niej kocha, ale nie słuchała i odeszła. Zostawiła go, choć wiedziała, że ani w domu ani w szkole nie jest mu łatwo. Także podjął decyzję. Skoro nie może być z nią, będzie z nimi. I wyraził wolę dołączenia do, rosnącego w siłę, Czarnego Pana. 
***
To jest tak beznadziejne, że nawet nie chce mi się tego czytać po raz kolejny, aby poprawić błędy. Wybaczcie. Pomimo, iż piszę w bardzo długich odstępach czasu, nie  mam najmniejszego zamiaru zostawiać tego bloga. Skończę tę historię, choćbym miała ją męczyć latami. Ten rozdział pisałam co kilkanaście dni i jestem pewna, że to rzuci wam się w oczy. A ta scena z założeniem Zakonu? Gorzej być nie mogło. Nie powiem, że kiedyś tego nie zmienię. Może jakoś wena wróci (oby) ze zdwojoną siłą, abym mogła naprawić te głupoty, które wypisuję. Dedykacja dla Olar.
A i w podstronie "autorka" w menu odpowiedziałam na pytania, które ta autorka zadała mi w ramach Liebster Award. Taka tam informacja. 

10 komentarzy:

  1. O mój jeju! Już nie sądziłam, że doczekam tej chwili! Mimo wszystko pozapominałam całą akcję! Właśnie zaczynają mi się ferie, więc przypomnę sobie wszystko i dopiero skomentuję, okej?
    Dodałam na moim blogu krótką notkę z małym pytaniem do czytelników. Jeżeli mogłabyś wyrazić swoją opinię, byłabym wdzięczna : >.
    A teraz lecę przeczytać Twoje Liebster Award.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pojawiła się u mnie krótka notka, więc jeżeli chcesz, to zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  3. The cream is definіtely safe and its customerѕ enԁure from
    no ѕide effects.

    mу pagе Trilastin reviews
    my webpage > trilastin coupon code

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystkie rozdziały czytało się bardzo przyjemnie i lekko! (: pisz dalej, bo fajnie ci to wychodzi ;) czekam z niecierpliwością na nn:D

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy będzie następna notka???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że 16 marca :)
      Niestety w tym tygodniu nie będę miała czasu przysiąść do komputera, ale już w przyszłym powinno mi się udać.

      Usuń
  6. Nie mogę się doczekać nn. Dotychczasowe były genialne, po prostu czekam z niecierpliwością na kontynuację.
    Bardzo mi się podoba, jak stworzyłaś tu Lily, można powiedzieć, że wręcz doskonale. James także jest niczego sobie, jak to James ;D
    Pozdrawiam i życzę weny, oby tak dalej! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam. Właśnie trafiłam na Twojego bloga i muszę Ci go pogratulować. Nie dość, że masz talent opisywania sytuacji, to jeszcze genialnie dobierasz słowa. Oczarowałam się Twoim opowiadaniem i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Błagam, pisz szybko i gdybyś mogła, powiadom mnie o NN na: be-with-me-forever-and-remember.blogspot.com .
    Pozdrawiam i czekam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. U mnie nowy rozdział, serdecznie zapraszam! :*

    OdpowiedzUsuń