środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział 6 - Nie ma to jak trąba.

Nie da się porównać radości Huncwota po stanięciu na własne nogi do niczego. Przez to całe leżenie w łóżku o mało nie nabawił się choroby psychicznej. Czytanie tych samych informacji każdego dnia przyprawiało go o zawroty głowy. W każdej gazecie przynajmniej jedna strona  była z napisem „Czarny Pan rośnie w siłę”. Ludzie zaczynają siać panikę. Przepowiadają wojnę i koniec świata Mugoli. Czarodzieje z nie magicznych rodzin wynajdują coraz to nowsze miejsca do ukrycia siebie i swoich bliskich. Jedno jest pewne. Bitwa w końcu się stoczy. Pytanie tylko – kiedy?
    Rozciągnął się, a sztywne kości wydały jęk protestu. Odchylił swój kręgosłup do tyłu i zaklął, kiedy z trudnością powrócił do poprzedniej pozycji. Czuł się jak emerytowany rozrabiaka. Syriusz puka panienki, a on śpi i odpoczywa.     Powinien oszczędzać nogę, ale kto normalny dba o zalecenia lekarza? Dobrze chociaż, że Evans załatwiła mu zwolnienie za te trzy dni u dyrektora. Dumbledore nie jest głupi. Umie rozpoznać kiedy ktoś kantuje, a kiedy mówi szczerą prawdę. Wstał i podniósł bluzkę z podłogi. Powąchał ją, skrzywił się i odrzucił w dalszy kąt pokoju. Kolejna nie była aż tak śmierdząca i można ją było ubrać. Wypryskał jedną trzecią dezodorantu i podążył do łazienki żeby umyć zęby. Jeszcze tylko poczochranie włosów dla ich ułożenia i był gotowy do wyjścia. Bez spodni. Zaklął pod nosem i przekopał kilka pagórków ciuchów aż w końcu znalazł jakieś czyste. Szybko je wciągnął i wyszedł z dormitorium wciągając rześko powietrze. W pokoju wspólnym była tylko pierwsza i czwarta klasa. Reszta miała jeszcze lekcje. Ruszył w kierunku swojego ulubionego fotelu, a pierwszoroczni uciekli w popłochu przed jego siadającym tyłkiem. Całkiem miło. Wyciągnął różdżkę i rzucając Wingarduim Leviosa na poduszkę, lewitował nią nad głową. Wprost nie mógł się doczekać treningu quidditcha, który będzie około godziny siedemnastej popołudniu. Nawet wojna nie mogłaby go powstrzymać od latania na miotle. W jednej z gazet przeczytał ciekawy artykuł na temat łapania znicza i zamierzał ten chwyt wypróbować.
    Czwartoklasistki spoglądały na niego i chichotały jak nienormalne. Jedna z nich, w krótkiej spódniczce, specjalnie upuściła książkę i schyliła się po nią wypinając pośladki i robiąc seksowną pozę. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. W końcu dla niego liczyła się tylko jedna kobieta. Ta, która za nic nie chciała mu ulec.
    Opuścił poduszkę z powrotem na kanapę. Wstał i schował różdżkę do kieszeni. W jego głowie narodził się znakomity pomysł.

    - To co z tym Hogsmeade, Lily? – zapytała Marlena i podciągnęła rękawy swojego fioletowego sweterka, który uwydatniał jej biust.
    - Jeszcze się zastanowię – odpowiedziała rudowłosa, poprawiając torbę na ramieniu.
    - Nie ma czegoś takiego, jak: zastanowię się. – Dorcas położyła jej rękę na ramieniu. – Idziesz i już. Muszę ci wybrać jakieś wyzywające spodenki. Twoje urodziny były w styczniu. Mamy kwiecień. A dalej ubierasz się jakbyś miała osiem lat.
    - Dzięki Dori – odparła Lily z sarkazmem.
    - No co? Mówię jak jest.
    - Myślę, że nie powinnaś namawiać Lily do innego ubierania się. Niektóre twoje ubrania są zbyt obcisłe. – Mary wyraziła swoją opinię.
    - Zamilcz, zakonnico – dogryzła jej Dor. – Mięśniak na dziesiątej. Widzimy się na obiedzie. Ciał. – I zniknęła zanim Evans zdążyła jej zwrócić uwagę.
    - Ona nie….
    - Wiem, Lil. Dokuczanie mi to jej natura – przerwała jej Mary. Na jej twarzy zagościł uśmiech kiedy spojrzała w kierunku Michaela, który wyraźnie dawał znak, żeby do niego dołączyła. Pobiegła do niego i pocałowała w usta.
    - Cieszę się, że z nim jest – skomentowała rudowłosa.
    - Ja też – odparła Marlena. - To jaki jest pomysł na dzisiejszy… - nie dokończyła.
    Pchnęła drzwi. Korytarz cały był wypełniony latającymi zniczami z brokatem na skrzydełkach, tak że ich nadmiar sypał się z góry. Na środku stała piątoklasistka, z przetransformowanymi częściami ciała. Jej dłonie wyglądały jak stopy, usta były w rozmiarze XXL, a uszy zwisające jak u psa.
    Dziewczyny otworzyły usta ze zdziwienia. Trochę zbyt późno cofnęły się. Lily nos zmienił się w jak u słonia, natomiast Marlena zamiast włosów miała pióra. Nie było żadnych wątpliwości kto za tym stał. Tym bardziej, że dopiero dzisiaj mógł zwlec się z łóżka.
    - Bomba! – koło nich przebiegł Syriusz. Wyszedł wyglądając jak Brat Pitt.
     - Czemu ty wyglądasz tak… a my tak? – Marlena wskazała na swoje włosy. Black starał się opanować. Naprawdę starał się jak mógł. Jednak widok piór, zamiast wiecznie idealnie ułożonych włosów, był silniejszy. Wybuchnął śmiechem sprowadzając w to miejsce innych, zaciekawionych. Razem z McGonagall.
    - Potter! – wrzasnęła tym swoim głosem. Gdyby uszy mogły parować, to z jej wylewała by się woda. Wszyscy ucichli, a James, który znikąd pojawił się obok Lily, podszedł do Pani Profesor.
    - Nie ma pani żadnych dowodów…
    - Nie potrzebuję dowodów – przerwała. – Ja w i e m, że to ty.
    - Ale pani wiedza, nie może skarać mnie za coś, czego potencjalnie mogłem nie być sprawcą. – Puścił oko w kierunku Lily, a ta odpowiedziała gniewnymi iskierkami w oczach. Uwielbiał te momenty. Wygląda wtedy tak wspaniale. Nawet z tą słoniom trąbą.
Pani Profesor głośno wciągnęła powietrze dwa razy. Doskonale wiedziała, że bez żadnego dowodu nie może go ukarać. Nawet jeżeli byli świadkowie, to nikt nie wkopie Pottera. Złamałby im później kark.
    - Posprzątaj to. – Odwróciła się i poszła.
James machnął różdżką i wszystkie znicze zniknęły. Ale uszkodzenia ciała zostały.
Brat Pitt podszedł do niego z czarującym uśmiechem.
    - Możesz mnie odczarować, bo wyglądając normalnie jestem piękniejszy.


    Panna Jules przeglądnęła się w lustrze. Tworzący się pryszcz na policzku nie wyglądał zbyt pociągająco. Nałożyła podkład na palec, roztarła go i wtarła w twarz. Lepiej, ale nie do końca. Nałożyła puder. To nie to. Wtarła w pryszcza masę korektora i jeszcze raz obejrzała. Już był niewidoczny, a cera gładka. Użyła błyszczącego cienia na powieki i podkreśliła oczy czarną kredką. Następnie starannie wytuszowała rzęsy, aby były idealnie oddzielone. Włosy przeczesała palcami, ułożyła tak, aby podkreślały kontur jej twarzy i spryskała lakierem. Jeszcze tylko różowa pomadka i była gotowa na  wyjście z  dormitorium.
    Po drodze minęła się z Dorcas. Nienawidziła tej dziewczyny. Była szalona i spontaniczna, uważała się na królową świata. Chłopcy na nią lecieli. Jedna z mistrzyń flirtowania. Zaraz po mnie, pomyślała. Wygładziła spódniczkę, podniosła głowę i rozszerzyła oczy, aby wydawały się większe. Ale to ja zdobyłam Blacka. To z nim spędziłam czas. I to ja go poznałam… dogłębnie. Zachichotała. Skoro już z się z nim przespała, to teraz nie pozwoli mu odejść. O nie. Od niej się nigdy nie odchodzi.
    Minęła pryszczatych szóstoklasistów, którzy patrzyli na nią jak na bóstwo. Ślinili się na jej widok i marzyli, aby chociaż powiedziała im cześć. Ale to się nigdy nie wydarzy. Jest zbyt piękna, żeby zniżać się do ich poziomu. Minęła zazdrosną grupkę dziewcząt, które od razu zajęły się komentowaniem jej stroju i wyzywaniem od ladacznic. Każda z nich chciała przekonać drugą, że postawa Junes jest nic nie warta, ale w środku pragną tego co ona. Sławy i urody. Wysłała im buziaka, wywołując kolejną falę komentarzy i poszła tam, gdzie było największe zbiorowisko. Żadne wydarzenie w tej szkole nie może się odbyć bez jej udziału. Żadna impreza. I choć kilka tygodni temu była szarą myszką, teraz jest gwiazdą. I spała z Syriuszem Blackiem. Dostrzegła go w tłumie i ruszyła w jego stronę. Zobaczył ją i uśmiechnął się. Powiedział coś Potterowi, a wtedy on się odwrócił i zmierzył ją wzrokiem.
A może by tak sprawić, aby dwóch najprzystojniejszych i najbardziej pożądanych samców w szkole pragnęli tylko jej? I aby pobili się o jej urodę? Doskonały plan, który nie wymagał żadnego przemyślenia. Ona jest mega laską, a oni mięśniakami, którzy takiej pragną. Opuściła bluzkę na dół, aby biust był bardziej widoczny i mijając Syriusza podeszła do Jamesa. Obydwaj byli zaskoczeni.
    - Cześć – powiedziała, stając o wiele bliżej niż powinna.
    - Cześć – odpowiedział jej ostrożnie. Widać było, że nie wiedział co ma teraz zrobić. To była panna jego przyjaciela, ale tylko na jedną noc, czy na stałe? Spojrzał po nad nią na Syriusza i zrobił głupią minę.
    - Te twarze to twoja sprawka, czy ich natura? – Kiwnęła głową w kierunku Marleny i Lily. Musiała odsunąć przywiązanie Jamesa do Evans, o którym wiedziała cała szkoła. W oczach Pottera mignął cień złości, ale nie obronił rudowłosej. To już kawałek sukcesu.
    - Syriusz mówił ci o mnie? – zapytała, uwydatniając usta i robiąc minę jak mała, sprośna dziewczynka.
    - Tak. – Denerwowały ją takie krótkie odpowiedzi. On powinien lgnąć do jej stóp, a nie odsuwać się.
    - Jestem Ellie Jules.
    Syriusz wypuścił powietrze przez nos. Więc to tak się nazywała!
    - Mnie już znasz – odparł James i potargał włosy.

    Stała obok ze słoniom trąbą patrząc jak jakaś blondynka flirtuje z Jamesem. W pewnej chwili miała jakiś dziwny, zupełnie do niej nie podobny odruch. Chciała wyrwać jej kłaki z cebulkami i wsadzić do tych pomalowanych ust. Zaraz jednak przywołała się do porządku. Można by uznać to za zazdrość. Zazdrość? O Pottera? Zaśmiała się cicho czym zwróciła jego uwagę. A tak bardzo nie chciała.
    - Z czego się śmiejesz, Evans? – zapytał, całkiem ignorując Ellie, co jej się zupełnie nie spodobało.
    - Przypomniałam sobie o twojej głupocie, baranie – odpowiedziała mu. Jej głos miał inną barwę. Przez ten nos nie mogła wymówić „r”. Uśmiechnął się huncwocko.
    - Małe problemy? – Jego był lekceważący.
    - Wal się.
    - Idź trąbić gdzie indziej – wtrąciła się blondynka i położyła dłonie na klatce piersiowej Jamesa.
    - A ty puszczać się.
    Black i Potter zamarli. Rudowłosa zakryła usta. To n a p r a w d ę można by podpiąć pod zazdrość.
    - Zresztą mało mnie to interesuje – dodała szybko. – Odczarujesz mnie, gumochłonie? – zapytała Jamesa. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, jednak bez komentarza wyciągnął różdżkę, wypowiedział coś i i jej twarz i Marleny włosy wróciły do normalnego stanu. Podeszła do niech Dorcas z rozmazanym błyszczykiem. Szybko ogarnęła wzorkiem całą sytuację. Jej wzrok zatrzymał się na dłoniach Jules, nadal leżących na klatce Jamesa.
    - Nie wiedziałam, że gustujesz w pustakach – skomentowała. Potter zrzucił dłonie Ellie, jakby zaczęły go parzyć. Zależało mu na poparciu Dor w sprawie podrywu Lily. Tylko ona potrafiła jej, na swój własny sposób, przemówić do rozumu. I tym samym pomóc jemu.
    - To koleżanka Syriusza – odpowiedział jej. Pokiwała głową jakby coś zrozumiała i odwróciła się w stronę Blacka.
    - Idź gdzie indziej i pobzykaj swoją pannę, bo zacznie się robić nieprzyjemnie – doradziła mu. James spojrzał na nią pytająco. Pokręciła głową. Ten cień zazdrości, który wcale nie musiał być zazdrością, nic nie znaczył. Aby uniknąć dalszej kłótni pociągnęła Evans za rękę. – Chodźmy po te zgody na wyjście do Hogsmeade.

    Dobrze, że Potter mógł całą swoją złość wyładować później na boisku. Miał do siebie żal. Jakby od razu zrzucił ręce Jules, to może w końcu Dorcas przekonałaby się co do jego poważnych zamiarów w stosunku do Lily. A teraz musiał znowu zdobywać jej zaufanie. Powiedziała mu, że jak w końcu zobaczy, że mu na niej naprawdę zależy to z nią pogada. I postara się, aby Lily odpowiedziała twierdząco na jedną randkę z nim. Uderzył się w czoło. Czemu musiał być takim idiotą? I czemu to wszystko jest takie trudne?
Jest kwiecień. Rok szkolny kończy się za dwa miesiące. Do tego czasu sprawi, że Evans go pocałuje. Z własnej woli. I nie będzie chciała go puścić.
***
Dlaczego notka akurat dzisiaj? A bo dzisiaj są moje urodziny, dlatego ;)
Długo nie było rozdziału - długo nie będzie, znając siebie samą.
Zupełnie nie miałam pomysłu, o czym Maddie wie ;p, dlatego ten post był pisany jakby na siłę. Wybaczcie i do napisania!

1 komentarz: