-
Wstawaj, Rogacz, dzisiaj jest twój wielki dzień! – James poruszył się
niespokojnie, czując jak silna ręka szturcha go w ramię. Wydawało mu się, że
jego powieki są zrobione z ołowiu i nie miał siły otworzyć oczu, więc tylko
wymruczał coś niezrozumiałego i przewrócił się na drugi bok. Szybko przekonał
się, iż odwracanie plecami do budzącego przyjaciela nie jest dobrym pomysłem.
Na jego głowę spadło pół litra zimnej wody. Już całkowicie rozbudzony poderwał
się do pozycji siedzącej i spojrzał na Remusa z wyrzutem.
- Za
czterdzieści minut grasz mecz – usłyszał w odpowiedzi. Wciąż nic nie mówiąc przeciągnął
się, aż jego kości zatrzeszczały i wolno zwlekł z łóżka, kierując się w stronę
łazienki. W głowie mu huczało od wypitej wczoraj Ognistej Whisky i nawet on sam
czuł jak nią śmierdzi. Wziął szybki prysznic, nie zawracając sobie głowy
porządnym myciem, skoro za około trzy godziny będzie musiał to zrobić po raz
kolejny. Nastawił wodę na niską temperaturę, aby chociaż odrobinę odzyskać
jasność myślenia. Szybko wyszedł spod strumienia, powycierał się i opuścił
łazienkę z ręcznikiem przepasanym na biodrach. W pokoju zastał Dorcas i Lily,
siedzących na jego łóżku i w najlepsze rozmawiających sobie z Remusem. Uniósł
brwi, widząc jak Evans przesuwa się na sam skraj łóżka, jednoznacznie
pokazując, jak bardzo chciałaby zmienić miejsce spoczynku. Bez skrępowania przeszedł obok nich, kierując
się w stronę szafki po jakiś luźny strój, który mógłby założyć pod szatę
drużynową. Chwilę pogrzebał w szafce, nachylając się i dając dziewczynom widok
na zarys swoich pośladków pod ręcznikiem. Kiedy już znalazł czego szukał z
hukiem zamknął szufladę i odwrócił się dość szybko, aby zobaczyć studiujący
wzrok Dorcas teraz znajdujący się na linii jego pasa oraz czerwoną na twarzy
Evans, uparcie wpatrującą się w swoje splecione dłonie. Puścił oczko w kierunku
blondynki, za co został obdarzony promiennym uśmiechem i założył na siebie
koszulę. Następnie wziął spodnie, złapał za koniec ręcznika i lekko odwinął,
jakby miał zamiar ściągnąć go tutaj i założyć dół odzienia przy dziewczynach.
-
Potter! – Evans zasłoniła oczy, stając się jeszcze bardziej czerwona. Zaczął
się głośno śmiać na ten widok, przesłał jej całusa, z powrotem zawinął ręcznik
i uciekł do łazienki.
- James
– westchnął Remus kiedy jego przyjaciel już zniknął za drzwiami, jakby to miało
wyjaśnić całą zaistniałą sytuację. – Czyli, jeżeli dobrze zrozumiałem, mam
pomóc znaleźć wam zaklęcie, które spowoduje że wszystkie kapelusze Gryfonów na
stadionie polecą w górę i ułożą się w napis „do boju Gryffindor”?
-
Dokładnie tak – skwapliwie przytaknęła Lily. – Razem na pewno coś wymyślimy.
Zawodnicy będą zaskoczeni. No i zachwyceni, mam nadzieję.
- Albo
przestaną na chwilę grać i stracą szanse na zwycięstwo, ale co tam – wtrąciła
Dorcas, zakładając nogę na nogę, po czym lekko podniosła się i opadła,
sprawdzając miękkość materaca. – Wygodne
to łóżko. A Pottera tyłek jest niczego sobie. Taki pakiet sprawia, że mogłabym
tu kiedyś spać…
- Dor,
proszę cię – jęknęła Lily w odpowiedzi. Remus również miał minę, jakby chciał
zmienić temat. – Tyłek Pottera zostawmy w spokoju.
- Dlaczego macie go zostawić? Jakbyś ty miała
się nim zajmować, to on jest jak najbardziej za brakiem spokoju. – James stał
luźno oparty o framugę łazienki, już całkowicie ubrany w szatę drużyny. Evans
odwróciła się gwałtownie i spiorunowała go wzrokiem. Wytrzymał jej spojrzenie,
leciutko unosząc kąciki warg, jakby powstrzymywał się od śmiechu. – Meadowes,
możesz czuć się zaproszona, zawsze, kiedy tylko będziesz chciała jeszcze raz
poczuć miękkość mojego łoża. – dodał, nadal wpatrując się w Lily. Potem w swoim
zwyczajnym stylu poczochrał włosy i podszedł do łóżka Remusa, aby usiąść koło
niego.
- Nie
powinieneś być teraz na jakimś spotkaniu drużynowym przed meczem? – zapytała
rudowłosa, tym razem siadając jak najdalej od krańca łóżka Pottera, żeby
przypadkiem nie dotknąć się z nim kolanem. Nie chciała mieć żadnego fizycznego
oraz jakiegokolwiek bezpośredniego kontaktu z tym patafianem, o którym coraz
częściej myślała. A w szczególności to jak się czuła seksownie w dniu, kiedy
miał odebrać swoją karę za umieszczenie Snepe’a na korytarzu. Uśmiechnęła się,
wracając myślami do owego dnia.
- Żartujesz sobie, prawda? – zapytał Potter, stojąc przed zakurzonymi
księgami w bibliotece, w dziale o zasadach dobrego wychowania, do którego nikt
nie zaglądał. Evans stała naprzeciwko niego z szerokim uśmiechem i
rozstawionymi nogami, które, nawiasem mówiąc, uniosły nieco szkolną spódniczkę, z
czego James był niezmiernie zadowolony i wcale nie narzekał ani nie chciał, aby
zmieniła tę pozycję. Włosy miała spięte w wysoki kok, który tylko wyszczuplał
jej buzię i uwydatniał duże, szmaragdowe oczy, które tak go pociągały. Zrobił
zniesmaczoną minę, na co dziewczyna jeszcze bardziej pokraśniała, zadowolona z
siebie i uniosła wyżej głowę. Teraz jej czoło znajdowało się na wysokości jego
ust. Wystarczająco wysoko, aby schylił się i ją pocałował. Pomimo, że bardzo tego pragnął, wiedział, że ten gest
pogorszyłby tylko jego sytuację.
- Gdzieżbym chciała, Potter. Zgodziłeś się na szlaban, taka była umowa,
więc nie próbuj się teraz wymigiwać – ostrzegła go, unosząc palec wskazujący i
machając mu przed nosem, jakby karciła dziecko.
- A ty zapłaciłaś za to, aby ten szlaban był jednodniowy, a nie
tygodniowy! – zawołał z wyrzutem, wskazując rękoma na stosy zakurzonych
książek, jakby wcześniej nie zauważyła ich ogromu i nie pojęła jego oburzenia.
- Moim zdaniem to zadanie jest wykonalne w jeden dzień, a nie obchodzi
mnie, ile będziesz robił to ty – rzuciła i uśmiechnęła się słodko zsuwając
nogi, tak że teraz jedna była lekko wysunięta i zgięta w kolanie, a druga stała
za pierwszą całkowicie wyprostowana. To podkreśliło ich długość i smukłość,
przez co Potter mimowolnie skierował wzrok w dół, za co oberwał w ramię. Posłał
jej swój uwodzicielski uśmiech, przerzucając wzrok z powrotem na jej twarz i
oczy. Wygładziła spódniczkę, aby ta opadła nieco niżej.
- Zaczynasz się robić coraz bardziej zadziorna. To jest bardzo
podniecające – powiedział, podnosząc jedną rękę, aby wytarmosić swoje włosy.
Nie mógł nie zaśmiać się w duchu, kiedy
Lily sapnęła oburzona tym, że ośmielił się uczynić jej taką uwagę. Zaraz jednak
jej wzrok zamienił się w stalowy i
wyciągnęła rękę w jego kierunku, robiąc wyczekującą minę.
- No co? – zapytał nie rozumiejąc.
- Oddawaj różdżkę – warknęła. Zadowolony z siebie, wyciągnął patyczek
ze specjalnego otworka w szacie i podał go jej. Zerknęła na niego podejrzliwie,
że tak szybko uległ jej żądaniu i przyjrzała się otrzymanej zdobyczy.
- Masz mnie za idiotkę!? – wykrzyknęła w końcu. – Oddaj tą prawdziwą!
- To jest ta prawdziwa – odpowiedział z miną niewiniątka, udając, że
nie wie o co jej chodzi. – Jak mi nie wierzysz, to możesz przeszukać – dodał
szeroko rozkładając ręce, pokazując, że oddaje się w jej sprawne dłonie. Uniósł
znacząco brwi. – No nie mów, że nie chcesz, kochanie. – Uśmiech zniknął z jego
twarzy, kiedy Lily z rozmachem kopnęła go w goleń. Zgiął się z bólu i złapał za
bolące miejsce, gwałtownie wstrzymując powietrze i wytrzeszczając oczy.
- Miałeś racje, miałam na to ochotę – odparła ze słodkim uśmiechem na
ustach. – A teraz, bardzo proszę, grzecznie oddaj mi prawdziwą różdżkę i bierz
się do roboty.- Spojrzał na nią z dołu, a jego wzrok przyćmił cień złości.
Wstał powoli, opierając ciężar na nieuszkodzonej nodze, po czym wyjął prawdziwą
różdżkę i podał ją dziewczynie.
- Zemszczę się – powiedział, mrużąc oczy, aby dać jej do zrozumienia,
że nie rzuca słów na wiatr.
- Liczę na to. Praca czeka! – Powiedziawszy to odwróciła się na pięcie
i wyszła z pomieszczenia, zostawiając Pottera samego z całą stertą zakurzonych
książek i bez magii do pomocy.
-
Ziemia do Lily – ocknęła się gwałtownie, kiedy Dorcas delikatnie nią
potrząsnęła. – Odpłynęłaś. I uśmiechałaś się.
- Och,
przypomniałam sobie coś zabawnego.
- Coś
związanego ze mną, mam rozumieć? – zapytał od razu James z uśmiechem na twarzy
i poczochrał swoje włosy. – A jakbyś nie słyszała mojej odpowiedzi, to mówię
ci, że to sama nuda.
- Co? –
Zrobiła zdziwioną minę.
- No
spotkania. Przed meczem. – wytłumaczył spokojnie.
- Ach.
No tak. Typowe. Mogłam się tego spodziewać po wielkim Jamesie Potterze. Uważasz,
że jesteś już tak wybitny, że możesz sobie odpuścić jakiekolwiek spotkania.
Przecież one tylko zabiją twoją cudowność.
– powiedziała drwiąco, sięgając rękami do tyłu, aby się oprzeć. Wywróciła
oczami, kiedy spostrzegła Jamesa, który odruchowo spojrzał na jej uwydatnione
piersi.
-
Dokładnie tak, skarbie – odparł niczym nie zrażony i uchylił się przed lecącą w
jego stronę poduszką. – Wybaczcie,
piękne panie, ale musicie na chwilę wstać. Mój cudowny pojazd znajduje się pod
łóżkiem.
Dorcas
z Lily wstały usłużnie i odsunęły się, aby Potter miał swobodny dostęp do
swojej miotły. Wyciągnął ją i pogłaskał z czcią, jakby znalazł właśnie
największy skarb. Evans przewróciła na ten gest oczami.
- Remusie,
to jak będzie? Pomożesz nam? – zapytała, niecierpliwie przestępując z nogi na
nogę i ignorując zduszony chichot Dorcas, którą James rozmieszał.
-
Oczywiście – odpowiedział szybko i wstał. – Powodzenia, Rogasiu. Mam nadzieję,
że uda ci się złapać Znicza.
- Dam z
siebie wszystko. A swoją wygraną zadedykuję Evans. – Padł na kolana przed Lily
i chcąc podkreślić swoje słowa wyciągnął do niej ręce ze swoim słynnym
huncwockim uśmiechem na ustach. – Błagam, o pani, przyjmij moją dedykację. –
Meadowes nie wytrzymała i zaczęła się otwarcie śmiać, bokiem szturchając Lily,
aby ta jakoś zareagowała na jego prośby. Rudowłosa tylko prychnęła, jakby cała
ta dziecinada była poniżej jej godności, po czym złapała Lupina za rękę i
wymaszerowała z pokoju z podniesioną głową.
Potter
całą drogę przypominał sam sobie, że Remus to jego przyjaciel i nigdy,
przenigdy nie starałby się o Lily. Bardzo nie spodobał mu się widok Evans
trzymającej Lunatyka za rękę. Wbrew sobie poczuł ostre ukłucie zazdrości i
jedyne o czym myślał przez ułamek sekundy, było jak najszybsze wyrwanie jej
dłoni z tego uścisku. Zakochiwał się w niej coraz bardziej i to również
bardziej zaczęło go przerażać. Na początku wygłupy, śmiechy, chęć zdobycia jej,
aby móc popisać się przed samym sobą, że dał radę zdobyć najbardziej upartą
kobietę w szkole. Jednak z czasem jego fascynacja rosła, aż sam nie wiedział
kiedy dokładnie przyszła miłość. Już nie chodziło o jakiś tam pokaz, ale o samą
przyjemność ze świadomości, iż Lily Evans należy do niego. Że miałby prawo
dotykać jej, przytulać, całować, pieścić, wielbić, uszczęśliwiać i zapewniać
bezpieczeństwo. W tych trudnych czasach to ostatnie wydaje się być jednym z
kluczowych elementów. Do wakacji zostały dwa miesiące, a on już nie wyobrażał
sobie myśli, że rozdzielony nie będzie wiedział co się z nią dzieje. Każdej
nocy będzie zastanawiał się czy jest bezpieczna i czy w ogóle żyje. Wzdrygnął
się. Myśl o jakiejkolwiek krzywdzie
wyrządzonej Lily doprowadzała go niemal do szaleństwa.
Podobne
temu myśli towarzyszyły mu aż na stadion, gdzie przywitał się ze wszystkimi
członkami zespołu i przeprosił za spóźnienie. Już dość myślenia o Lily. Teraz
musi skupić się na wygranej. Z radością przywitał ten dreszczyk emocji w
oczekiwaniu na sygnał rozpoczęcia. Uwielbiał tą rywalizację w Quidditchu.
Zrobił głęboki wdech i spokojny wydech po czym rozluźnił mięśnie ramion i
pokiwał głową na boki, aby rozgrzać kark. Podskoczył parę razy w miejscu i
poczuł się gotowy akurat w momencie, w którym przez megafon przedstawiano
drużynę Gryffindoru.
- Cześć
Mary, cześć Marlene. Dzięki za zajęcie miejsc. – Lily uśmiechnęła się
promiennie do przyjaciółek po czym zajęła miejsce na wolnym krześle koło nich
na stadionie. Przez całą drogę tutaj Dorcas starała się podpuścić ją, aby
przyznała, że James ma bardzo ładny tyłek. Wyobraziła go sobie jeszcze raz w
ręczniku pochylonego nad szufladą i zarumieniła się. Wtedy blondynka wycelowała
w nią oskarżający palec i krzyknęła „wiedziałam!”. Nie było już po co
zaprzeczać.
- Gdzie
jest Black? – zapytała Dorcas, sadowiąc się wygodnie obok rudowłosej.
- A nie
na boisku? – Zdziwiła się Mary, zawiązując swoje włosy w kucyk. – To on dzisiaj
nie gra?
-
Opuszczał treningi i dostał za swoje. Nie może dzisiaj grać – odparła Meadowes,
zakładając nogę na nogę. – Pewnie migdalił się z jakąś cycatą blondyną w pustej
klasie i ta sprawa była ważniejsza od meczu. – dodała, gestykulując.
- Dor,
ty też jesteś blondynką – szybko przypomniała jej Marlene. – I do tego masz
cycki. Pasujesz do opisu.
- Nie
możemy używać słowa „piersi”? Musicie być takie wulgarne? – zapytała Mary,
jednak pozostałe dziewczęta zgodnie zignorowały jej wyrzut.
-
Chcesz nam coś powiedzieć? – zapytała Lily Meadowes, unosząc brwi i uśmiechając
się lekko drwiąco.
-
Jesteście nienormalne! – wykrzyknęła Dorcas, unosząc ręce dla podkreślenia swoich słów. – W życiu,
nawet za milion lat, nie pomyślałabym o sobie i tym…, tym…, Casanovą.
- To
nie zabrzmiało, jakby było czymś złym – wyraziła swoje myśli Mary, po czym
szczelniej otuliła się swetrem, kiedy mocniej zawiało.
- Och,
przestań – odparła blondynka, unikając pełnego sceptyzmu wzroku Lily. To nic,
że ich prawie przyłapała ostatnio. Przecież do niczego takiego nie doszło. Nic
nie było.
Gra
rozpoczęła się bardzo brutalnie. Pałkarze z Ravenclaw z powodzeniem skierowali
tłuczka w stronę ścigającego Gryffindoru,
który spadł z miotły z odległości siedmiu metrów nad ziemią. Drużyna przeciwna
nie pozostała im dłużna i zaraz jeden ze ścigających Krukonów został wykluczony
z gry. James krążył dookoła boiska wypatrując złotego znicza, aby jak najmniej
zawodników z jego zespołu ucierpiało, jednak jak na złość złotej piłeczki
nigdzie nie było widać. Smith, szukający Ravenclaw, próbował szczęścia bardziej
przy ziemi, co było niebezpieczne zważywszy na latających nad nim pałkarzy
Gryffindoru. Jeden z nich starał się posłać tłuczek w jego stronę, ale niestety
Smith zrobił szybki unik, czym zasłużył na pełen uznania aplauz widzów. James
wywrócił oczami, zleciał trochę niżej i zrobił obrót, aby przypomnieć o swojej
obecności. Punktacja prezentowała się
nienajlepiej dla Gryfonów, gdyż Krukoni mieli czterdzieści punktów przewagi.
Szybkie, ale i trudne do odrobienia. Szczególnie bez odpowiedniego dopingu. Nagle z trybun uniosły się wszystkie czerwone kapelusze,
chwilę lewitowały w powietrzu, po czym
utworzyły napis „do boju Gryffindor!”. James uśmiechnął się. Taki doping
na pewno nie zaszkodzi. To o tym Lily rozmawiała z Remusem!, pomyślał zanim
znów skupił się na meczu. Chyba nowa taktyka gry nawala, stwierdził drwiąco w
myślach, kiedy Krukoni zarobili kolejne punkty. Dostrzegł znicza. Nie chciał
tego wygrać tak łatwo, dlatego uśmiechnął się szeroko do Smitha, wiedząc, że on
dobrze wydedukuje co ten uśmiech oznacza oraz pochylił nad trzonkiem, aby uzyskać
jak najlepszą prędkość, kiedy rzucił się w pogoń za piłeczką, która doprowadzi
jego drużynę do zwycięstwa. Jak przewidział, Szukający Ravenclaw szybko
zorientował się co jest grane i poderwał za Jamesem, próbując dostrzec złoty
błysk. Znicz uciekał, szybko przemieszczając się po boisku. W tym czasie
Gryffindor zdążył odrobić dziesięć punktów, które niestety stracił w następnych
dwóch minutach. Kilka sekund później
było już po wszystkim i nie do końca wszyscy wiedzieli co się stało. Potter
dostrzegłszy, że nie ma innej opcji na złapanie znicza oprócz zaryzykowania,
skoczenia z miotły i złapania jej w powietrzu, szybko wykalkulował wszystkie za
i przeciw aż w końcu skoczył.
Lily
uważnie śledziła poczynania Jamesa w tym meczu. Na miotle wydawał się być taki
beztroski i zwinny. Jak dziecko, które bawi się swoją ulubioną zabawką. Jakby
to była zupełnie inna osoba niż ten wiecznie zapatrzony w siebie Potter. Nie
mogła się powstrzymać od gwałtownego zaczerpnięcia oddechu, kiedy wykonał salto
w powietrzu, przeklinając jego głupotę. I swoją reakcję. Martwiła się o
Pottera. Dlaczego w ogóle zaczęła się nim przejmować? Chciałaby go ignorować
jak zawsze, ale dostrzegłszy, że zawisł nad ziemią w odległości trzydziestu
metrów zareagowała instynktownie. Mógł się zabić! I to tylko po to, żeby
pokazać, że on również uczestniczy w tym meczu. Co za baran. Miała ochotę
nawrzeszczeć na niego jednoczenie sprawdzając
czy naprawdę jest cały i zdrowy. Ucieszyła się niezmiernie, kiedy zauważył
znicza i nie tylko dlatego, że przez to jej dom mógłby wygrać, ale również
dlatego, iż James po złapaniu złotej piłki byłby bardzo szczęśliwy. A ona tego chciała, na Merlina. Dorcas zerkała
na nią raz po raz, uśmiechając się w ten swój bezczelny sposób, jakby doskonale
zdawała sobie sprawę co się dzieje teraz w jej głowie. Potter podniósł nogi i stanął na miotle. Co
on, do cholery, wyprawia? Mocno wybił się rękami i skoczył. Krzyknęła. Na
szczęście ten dźwięk rozpłynął się w innych tego samego typu odgłosach
pochodzących z trybun. Przyjaciółki spojrzały na nią zaskoczone, ale nie
interesowała się tym. Widziała jedynie spadającego Jamesa.
-
Gratuluję wspaniałego meczu, Minerwo.
-
Dziękuję bardzo, profesorze. Chciał pan mnie widzieć?
- Ależ
tak. Tak. Niestety, przykro mi powiadomić, że przed piętnastoma minutami w
Hogsemede doszło do napadu śmierciożerców.
- Ale
jak to? – zapytała zaskoczona profesor McGonagall, przykładając dłoń do ust.
Poczuła się na tyle słabo, że musiała natychmiast usiąść, aby nie upaść.
-
Dostałem sowę od Rosmerty. Ukryła się w piwnicy, ale jej gospoda wcale nie
ucierpiała, na szczęście. Czego nie mogę powiedzieć o sklepie Zonka. – Powiał
głową w smutku. – Cała tylnia ściana
została wyburzona. Było ich aż czternastu. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak
spora ich grupa znalazła się w jednym miejscu. Zaatakowali z zaskoczenia, działali
skutecznie i błyskawicznie. Podejrzewam, moja droga, że chcieli tylko
przestraszyć mieszkańców wioski. Ale kto wie, kto wie. Dwie osoby nie żyją.
- Nie
mogę uwierzyć. Dzieje się coraz gorzej, dyrektorze. Co z bezpieczeństwem
naszych uczniów w domach? Za dwa miesiące wakacje. Dzieci nie są przygotowane
do walki ze śmierciożercami w razie potrzeby.
-
Obawiam się, że masz rację. Co proponujesz?
-
Dodatkowe lekcje. Ćwiczenia. Dla uczniów od czwartej klasy w górę. Muszą się
nauczyć walczyć i to nie tylko w marnej praktyce jaką mają teraz na zajęciach,
ale w namiastce prawdziwego szkolenia.
-
Dobrze, Minerwo. Niech tak będzie. Zdaje mi się, że nie wszyscy będą z tego
powodu niezadowoleni – uśmiechnął się poprawił okulary, po czym wspiął się na
podwyższenie, na którym stało jego biurko i usiadł w fotelu.
- Ma
pan na myśli Huncwotów? O tak, będą tymi zajęciami zachwyceni. Ale co w takim
razie z wyjściem uczniów do wioski? Odwołać?
- Nie
sądzę, aby uczniowie byli z tego powodu zadowoleni. Tym bardziej, że mamy im
dać dodatkowe półtorej godziny zajęć. Również
mieszkańcy wioski nie będą szczęśliwi, ponieważ jak sama wiesz, stracą dużo zysków, jeśli zrezygnujemy. Nie,
droga Minerwo. Niech się bawią, póki jeszcze mogą. Podejrzewam, że tego czasu
nie zostało im wiele. Ale zwiększymy ich bezpieczeństwo. Przekaż proszę
nauczycielom, że potrzebujemy jeszcze około czterech dodatkowych opiekunów.
-
Oczywiście.
-
Dziękuję. – Dumbledor pogłaskał się po brodzie w zamyśleniu. – To nie jest
dobry znak. Śmierciożercy zaczynają robić się coraz bardziej śmiali. Już nie
zważają na zagrożenie pochodzące z Ministerstwa. Myślą, że to wszystko im
pójdzie płazem. Że nie zostaną o nic oskarżeni. I obawiam się, droga Minerwo,
że mają rację.
***
Nie mogę uwierzyć, że skończyłam ten rozdział. Co prawda był pisany... dziewięć miesięcy. No ale w końcu jest. Retrospekcja znajdująca się w tym poście pierwotnie miała być początkiem tego rozdziału, ale że stanęłam i nie mogłam iść dalej ani z tym, ani z trzema innymi początkami, postanowiłam przeskoczyć parę hogwarckich dni na moim blogu. I pomyśleć, że zawzięłam się w sobie i napisałam rozdział tylko dlatego, że zmieniłam szablon (a kiedyś powiedziałam do siebie, zawsze jak zmieniasz szablon dodajesz rozdział). Na razie jestem nim zachwycona, ale tylko dlatego, że wreszcie znalazłam instrukcje na te fajne bajery po najechaniu myszką na link :D Jak znacie też jakieś kody CSS do tego to piszcie :P. Także tyle na dzisiaj, dziękuję za dopytywania, które sprawiały, że zaczynałam rozdział (chociaż go nie kończyłam, ale jak mówiłam i tak się przydało to niedokończone). Mam nadzieję, że jesteście cierpliwi i dotrwacie do końca tej historii, która będzie... nie mam pojęcia kiedy. Do następnego razu ;)